Słoń
artykuł czytany
5961
razy
Zza zakrętu wyłoniła się długa trąba, a za nią potężne, szare cielsko. Mimo, że spętany łańcuchem, słoń zachował swój potężny i dostojny wygląd. Człowiek na jego grzbiecie wydawał się niepotrzebnym dodatkiem. Zwierzę taszczyło olbrzymią kłodę drewna. Musiała ważyć ponad tonę, ale słoń transportował ją bez wysiłku. Kołysząc się lekko, dostojna postać paradowała główną ulicą miasta. Niczym okręt płynęła pomiędzy stłoczonymi samochodami i straganami pełnymi owoców. Uliczna wrzawa zdawała się nie dotyczyć słonia. Mimo, że na usługach człowieka, wciąż pozostawał królem.
Od dwóch tysięcy lat razem
Przed wiekami niemal cały Cejlon porastały bujne, tropikalne lasy, zamieszkane przez liczne stada słoni. Ocenia się, że mniej więcej dwa tysiące lat temu człowiek nauczył się łapać, a następnie udomawiać dzikie słonie. Wśród najstarszych zabytków wyspy zachowały się płaskorzeźby przedstawiające te wielkie zwierzęta. Ich wizerunki pojawiły się w hinduistycznych i buddyjskich świątyniach oraz na królewskich pałacach. Słonie były również jednym z czynników decydujących o potędze syngalezkiej armii. Wyruszający na wojnę władcy dosiadali ich grzbietów ufni, że jadą po zwycięstwo. Wiara we własna potęgę nie zawsze okazywała się wystarczającą bronią - nawet w wypadku porażki nikt nie miał jednak pretensji do słoni.
Biali kolonizatorzy szybko dostrzegli, że siła słoni jest łatwo przeliczalna na gotówkę. Bezlitosna eksploatacja zwierząt to jedna z niechlubnych kart w historii Brytyjczyków. Tempo pozyskiwania nowych terenów pod plantacje było imponująco szybkie w dużej mierze dzięki wykorzystaniu słoni. Kiedy zmuszane do niewolniczej pracy zwierzęta padały, kolejna wyprawa wgłąb dżungli sprowadzała nowe, świeżo złapane osobniki. Na przełomie wieków w lasach Sri Lanki żyło dziko około dwunastu tysięcy słoni. Dziś jest ich jedynie dwa i pół tysiąca. Kolejne pięćset pracuje na usługach człowieka.
Dzień powszedni
Trudno o dźwig sprawniejszy od rozumnego olbrzyma, który bez problemu przesuwa ciężkie pnie wielometrowej długości. Dlatego słonie szczególnie chętnie zatrudniane są przy wyrębie lasów. Zanim cenne pnie trafią do tartaku, zwierzęta muszą się nieźle napracować. Wysiłkiem słonia kieruje człowiek. Każde zwierzę ma swojego poganiacza - najbliższego, zaprzyjaźnionego współpracownika. Obserwując zespołowe działanie słonia i człowieka trudno wskazać stronę rządzącą. Chociaż to człowiek wydaje rozkazy, to przecież wobec przewagi związanej z ciężarem partnera nie jest go w stanie do niczego zmusić. Wszystko wydaje się być oparte na jakimś, tajemniczym dla osoby postronnej, wewnętrznym porozumieniu.
Słoń - robotnik nie jest dzisiaj źle traktowanym niewolnikiem. Już sama cena zwierzęcia - około 20000 dolarów - świadczy o jego wartości w oczach Lankijczyków. O tak drogiego pracownika trzeba troskliwie zadbać. Po godzinach wysiłku przychodzi więc czas na najszczęśliwsze chwile słoniowego dnia - długą kąpiel. Znużone pracą cielska zalegają w nurcie rzeki. Delikatne fale zmywają z chropowatej skóry kurz i pył. Opłukane nieco cielsko przybiera barwę głębokiego antracytu, jasne partie skóry lśnią różowo. Zwierzę posapuje z radością. Wachluje uszami, przewraca się z boku na bok. Po pierwszej chwili relaksu zaczyna się szczegółowa toaleta. Teraz człowiek służy słoniowi. Posługując się ostro ściętym kawałkiem skorupy orzecha kokosowego poganiacz szoruje wiele metrów kwadratowych szorstkiej skóry. Jest ona tak twarda, że skorupę trzeba zmieniać kilka razy, zanim po godzinie intensywnych zabiegów będzie można uznać wierzę za czyste. Słoń pozwala robić ze sobą wszystko, poddaje się silnym dłoniom poganiacza niczym kobieta wyrafinowanym zabiegom w salonie piękności. Co jakiś czas zwierzę z widocznym rozleniwieniem dźwiga się na nogi. Trąba zanurza się w nurcie rzeki, aby po chwili spłukać cielsko dziesiątkami litrów wody. Po zakończeniu toalety, na słonia czeka posiłek. Wegetariański, ale obfity - dorosły osobnik zjada dziennie 260 kg zieleniny. Całą troskę, jakiej wymaga, słoń odpracuje nazajutrz z nawiązką.
Święto
Smolista czerń nocy ustępuje miejsca srebrzystej poświacie. Światło wschodzącego księżyca wydobywa z mroku kontury wzgórz, pienisty nurt rzeki i zarysy przycupniętych przy drodze domów. Gdzieś z oddali dobiegają odgłosy dzwonków i bębnów. Pełne energii dźwięki przybierają na sile. I nagle - wszystko wybucha feerią barw i melodii. Mrok rozjaśnia światło wielkich kaganków pełnych płonących węgli. Pomiędzy dwoma pasami ognia mieni się, błyszczy i tańczy wspaniała procesja. Kolejne grupy prześcigają się w odtwarzaniu skomplikowanych układów choreograficznych. Młodzi chłopcy kołyszą się i skaczą w rytm wybijany przez bębny. Po ciemnych czołach spływa pot, oczy patrzą nieprzytomnie. Brzęczące srebrne ozdoby, białe szarawary i spiczaste czapki - wszystko pogrążone jest w nieustannym ruchu. W skład kolejnej grupy wchodzą młode dziewczęta. Z wrodzoną dostojnością i wdziękiem wykonują skomplikowane obroty i ukłony. Procesja płynie niczym rzeka. Znowu tancerze, i jeszcze raz tancerki... Z pełnych żaru kaganków sypią się iskry, tłum gapiów faluje w rytm nadawany przez instrumenty... Wzrok wszystkich kieruje się na największych uczestników procesji. Wśród ludzkiej ciżby kroczą dostojnie słonie. W niczym nie przypominają swoich szarych braci z plantacji. Przystrojone w bogato zdobione czapraki, błyszczące od złota, wyglądają jak ruchome góry skarbów. Trąby kołyszą się w rytm muzyki. Spod cennej materii sterczą długie, nieopiłowane ciosy - największa ozdoba, świadectwo wartości.
Spowity w dym ognia i kadzideł, ogłuszony warkotem bębnów, pochód wolno wstępuje na tonące w ciemnościach wzgórze, aby po kilku godzinach tańca i modlitw zniknąć w ukrytej na stoku świątyni. Kolejne takie wydarzenie dopiero za dwanaście miesięcy - bo wielka procesja, zwana na Sri Lance "peraherą", jest doroczną uroczystością danej świątyni. Najsławniejsza perahera odbywa się na przełomie lipca i sierpnia w Kandy. Święto trwa przez siedem nocy. Podczas ostatniej, kulminacyjnej procesji zgromadzony na ulicach tłum ma szansę ujrzeć najcenniejszą relikwię przechowywaną na Cejlonie - Ząb Buddy. Fakt, że ze świątyni wyprowadzana jest jednie kopia oryginału, który ze względu na swoją unikalną wartość musi pozostać chroniony, w niczym nie umniejsza powagi wydarzenia. Kto zatem dostępuje zaszczytu dźwigania szkatuły zawierającej relikwię? Odpowiednio potężny i dostojny może być jedynie słoń.
Maligama Tusker przez pół wieku nosił na grzbiecie Święty Ząb. Kiedy padł ze starości w 1988 r., nie było na Sri Lance gazety, która nie odnotowałaby tego wydarzenia. W kandyjskiej Świątyni Zęba na pamiątki po wielkim nieobecnym przeznaczono osobny budynek. Na pożółkłych zdjęciach pokazujących perahery sprzed lat widać dumnie kroczącego słonia, przyodzianego w złoto od czubka trąby po koniec ogona. Kilku mężczyzn rozkłada przed nim zwoje białej materii - tragarz relikwii nie może stąpać po brudnej ulicy. Następcę starego Maligamy sprowadzono aż z Tajlandii. Pozbawiony świątecznego stroju prawie nie różni się od innych słoni. Jedynie imponujące ciosy zdradzają, że to prawdziwy król wśród lankijskich olbrzymów.
Przeczytaj podobne artykuły