Jukatan. Ze skorpionem spędzić noc...
artykuł czytany
23856
razy
Półwysep Jukatan to zamożna, turystyczna i bardzo amerykańska część Meksyku. Bardzo różna od biednego, indiańskiego stanu Chiapas. Nie oznacza to bynajmniej, że złakniony przygód obieżyświat nie ma czego na Jukatanie szukać.
W Meridzie, dokąd przyjechaliśmy z miasta Palenque w stanie Chiapas, jesteśmy o 6.00 rano. Pieszo idziemy do zarezerwowanego wcześniej schroniska ,,Nomadas". Około dwóch kilometrów spacerku przez śródmieście.
W stolicy hamaków
Miasto jest kolonialne, wygląda na kolonialne i tą kolonialnością się szczyci, co widać chociażby po szyldach. Miasto znajduje się na zamożnym, turystycznym Jukatanie. Co widać chociażby po cenach.
Na szczęście nasz hostel kosztuje tylko 80 pesos (około 25 zł), a w cenie jest śniadanie. Schronisko jest ładne, z uroczymi podwórcami i z wiszącymi wszędzie hamakami. Bo Merida to stolica hamaków. W schronisku jest zresztą informacja, żeby za hamaki nigdzie nie płacić więcej niż 250 pesos (około 80 zł).
Na jednym z podwórców jest też tara - wyborny pomysł. Od razu robimy pranie. Potem, na innym patio, spożywamy śniadanie - kawę i grzanki. Przy okazji ustalamy, że pozwalamy sobie na luźniejszy dzień. Na Jukatanie nie brakuje ruin indiańskich miast, my jednak zwiedziliśmy ich do tej pory tak wiele, że jesteśmy już po prostu tym zwiedzaniem zmęczeni…
Zamiast tego fundujemy sobie spacer po żywym mieście Oglądamy niebrzydkie Zocalo (Rynek). Wielu naganiaczy i handlarzy zaczepia nas tam, krzycząc, że jesteśmy ich przyjaciółmi. Kiedy ja się właściwie zdążyłem z nimi wszystkimi pozaprzyjaźniać?
Wstępujemy do informacji turystycznej. Kiedy z niej wychodzimy, zaczepia nas jakiś grubas: ,,Czy jesteście zadowoleni z obsługi? - pyta. - Bo ci pracownicy to moi studenci i ja ich oceniam. Chodźcie, to coś wam pokażę" - i nie czekając na odpowiedź prowadzi nas do pobliskiego sklepu z pierdołami dla turystów. Drogiego sklepu. Grubas jest naganiaczem. I kłamczuchem.
Zaglądamy do sklepu z hamakami. Oglądamy i wybrzydzamy. Potem odnajdujemy knajpkę nieopodal Zocalo, w której siedzą miejscowi. To dobry znak. I faktycznie, knajpka jest tańsza niż inne. Rozdzielamy się. Piję z Anią dobre espresso w Italian Coffee Company. Dołącza Dorota. Busem jedziemy do położonej pod Meridą wioski, słynącej z wyrobu hamaków.
Przeczytaj podobne artykuły