Na koniec świata i na samo dno
artykuł czytany
4583
razy
Playa del Carmen na Jukatanie to typowy kurort dla zamożnych Amerykanów. Ładny, ale drogi. Ma jednak jedną podstawową zaletę - można stąd wypłynąć na nurkowanie w Morzu Karaibskim. A nurkowanie w tym miejscu oznacza możliwość podziwiania koralowców, wielkich żółwi i bajecznie kolorowych ryb.
Do Playa del Carmen docieramy autobusem z położonego nieopodal Tulum. Pierwsze kroki kierujemy do hotelu, który polecił nam Jesus, pośrednik turystyczny z Tulum. Niby wszystko się zgadza, bo pokój kosztuje 500 pesos (ok. 160 zł), jednak w środku są tylko trzy pojedyncze łóżka do spania, a my potrzebujemy ich pięć. Na szczęście po drodze zauważamy "Urban Hostel". Schronisko okazuje się bardzo sympatyczne, pokoje przypominają kajuty na statku, w holu jest bajecznie kolorowa umywalka, a nocleg kosztuje tam akurat po 100 pesos (ok. 30 zł).
Gorszy widok
Zamerykanizowany Jukatan okazuje się więc dla nas nie aż tak bardzo drogi, jak się tego obawialiśmy, tym bardziej, że znajdujemy też miłą knajpkę na rogu ulicy Szóstej i Dziesiątej. Piwo ,,Corona" kosztuje tam 18 pesos (6 zł), sok z arbuzów, pomarańczy i ananasów o nazwie ,,Playa" (plaża) - również 18, a ensalada (sałatka) Vegetariana - 35 (11 zł). Posileni, dość szybko znajdujemy bazę nurkową, gdzie nurkowanie kosztuje 66 dolarów - taniej niż myśleliśmy. Bazę prowadzi Teksańczyk, ale jeżeli ktoś ma większe zaufanie do Europejczyków - nie ma problemu; kilka przecznic dalej podwodne wojaże oferuje Włoch. Ceny podobne. My ostatecznie zdecydowaliśmy się na Amerykanina.
Nurkowanie dopiero następnego dnia, więc do wieczora mamy czas wolny na powałęsanie się po miejscowości i zakupy. Turystyczna część Playa del Carmen, gdzie mieszkamy, jest ładna, pełna Białych i dwujęzyczna. I droga. Są za to ścieżki rowerowe. W sklepiku prowadzonym przez wyjątkowo wygadanego, anglojęzycznego sprzedawcę Luisa kupuję bluzę indiańską za 150 pesos (50 zł). Luis pierwotnie chciał za nią 200, ,,specjalnie dla mnie" jednakże obniżył cenę. Warto dodać, że podobna bluza w małej wiosce w stanie Chiapas kosztowała 100 pesos.
Wieczorem pływamy w Morzu Karaibskim. Woda jest tu równie ciepła i słona, jak na campingu ,,Papaya Playa", gdzie byliśmy zaledwie dzień wcześniej. Jednak widok z morza gorszy; zamiast palmowych gajów jakieś średnio urodziwe budynki. No, trudno.
Koziołek z sąsiadami
Rano, kiedy reszta naszej grupy jeszcze śpi, idziemy z Anią do bazy. Płacimy kartą. Zakładamy pianki, które baza oferuje wraz ze sprzętem w cenie nurkowania. Wypływamy na morze motorową łodzią z meksykańską załogą. Po angielsku mówi nasz dive master, długowłosy, smagły Luis z Mexico City. Wraz z nami płynie też dwoje młodych Niemców z Magdeburga, z byłej NRD. Jest w tym jakiś dowcip losu - lecieć na koniec świata, żeby zanurkować z najbliższymi sąsiadami!
Zatrzymujemy się na pełnym morzu, ale nie aż tak daleko - brzeg jest dobrze widoczny. Jesteśmy w miejscu, zwanym Tourtugas. Zakładamy sprzęt. Dive master robi krótki briefing. Szybko przypomina nam znaki podwodne. Potem każe zrobić przewrót do tyłu. Waham się ułamek sekundy - nie wchodziłem jeszcze do wody z łodzi. Ale nie ma wyjścia. Robię koziołka i ląduję w wodzie. Dive master daje znak do zanurzenia. Schodzimy powoli na 18 metrów. Pierwszy raz w życiu jestem tak głęboko. Ale woda jest przejrzysta, więc nie mam klaustrofobii. Widzę pojedyncze koralowce i bajecznie kolorowe ryby. I wielkiego żółwia. Reszta grupy widzi więcej gadów. Jan z Magdeburga będzie twierdził potem, że naliczył ich aż pięć. Mnie widok w dużej mierze przesłaniają… bąbelki - mam problem z uspokojeniem oddechu.
Tymczasem płyniemy za naszym przewodnikiem tuż ponad dnem. Stosunkowo szybko kończy mi się powietrze - schodzę poniżej bezpiecznej rezerwy 50 barów. Dive master wypuszcza bojkę i każe nam się wynurzyć. Mnie, bo mam za mało powietrza, a Ani, bo jest moją nurkową buddy (partnerką). Podajemy członkom załogi na łodzi nasze pasy balastowe, jackety (kamizelki) z butlami i płetwy. Chwilę pływamy jeszcze na powierzchni, a potem wchodzimy na pokład. Meksykanie częstują nas wodą mineralną. A za kilka minut wynurzają się Niemcy z przewodnikiem.
Przeczytaj podobne artykuły