Dlaczego Meksykanie zalewają robaka?
artykuł czytany
3655
razy
Na południe od Mexico City leżą ziemie Indian Zapoteków. Znajdziemy tu zarówno piękne miasta, jak i starożytne ruiny, a także niezwykłą przyrodę. Można też napić się wódki przyprawionej w dość oryginalny sposób.
Do Puebli docieramy autobusem ze stolicy Meksyku. Usytuowana nieco na południe od Mexico City dwuipółmilionowa metropolia, zwana ,,Miastem Aniołów", to czwarta co do wielkości aglomeracja w Meksyku.
Podziemna piramida
Ledwie wysiadamy na dworcu w Puebli, już wsiadamy w kolejny autobus - tym razem do Choluli. Cholula to graniczące z Pueblą satelitarne miasteczko. Znajduje się tu piramida, przysypana ziemią i doskonale udająca zwykłe wzgórze. Na szczycie wzgórza Hiszpanie wznieśli kościółek. Budowniczowie kościółka nie wiedzieli, że pod nogami mają bezcenny zabytek. U stóp piramidy znajdujemy sympatyczną restaurację o nazwie, jakże by inaczej, ,,Piramide". Jemy tam śniadanie. Uderza nas, że kelnerzy są bardzo młodzi - wyglądają na jakieś piętnaście lat. Praca dzieci jest w Meksyku problemem, tym niemniej z taką sytuacją spotykamy się po raz pierwszy. Restauracja pełni też funkcję sklepu z pamiątkami, kartkami i... poczty. Jest skrzynka i można kupić znaczki do Europy. To ważne, bo - jak dotąd - w żadnym mieście nie udało nam się trafić na otwartą pocztę.
Po śniadaniu wspinamy się na szczyt wzgórza i sycimy oczy widokiem na panoramę Choluli, Puebli i okolicznych gór, a w tym także dwóch wulkanów. Z jednego z nich wydobywa się nawet dym. Wulkany te można było kiedyś obserwować również z Mexico City. Obecnie przeszkadza w tym smog. Schodzimy na dół, kupujemy bilety po 33 pesos (ok. 10 zł) i wchodzimy do tunelu, prowadzącego do wnętrza piramidy. Trasa jest dość krótka i trudno się zgubić. Bilet pozwala też na zwiedzenie ruin indiańskiego miasta, leżącego u stóp wzgórza. A potem szukamy przystanku, żeby dojechać do centrum Puebli. Zapędzamy się na peryferia miasteczka. Mija nas jakiś mężczyzna, taksuje wzrokiem i rzuca niechętne: ,,?Americanos?". ,,!No!" - zaprzeczamy niemal jednogłośnie. Meksykanie tak średnio kochają mieszkańców USA...
U aniołów
W Puebli trafiamy na kantor, który jednakże nie skupuje euro. Przyjmuje wyłącznie dolary. Ja mam zarówno europejskie, jak i amerykańskie banknoty. Niestety, pracownikom kantoru nie podoba się jednakże moja studolarówka - jest w jednym miejscu pobazgrana długopisem. Trudno w Meksyku nie dostrzec dużej obawy przed fałszywą walutą. Nawet w banku, zanim ostatecznie przyjmą twoje dolary, najpierw zeskanują twój paszport.
Wchodzimy na sympatyczny deptak, wyglądający jak w Europie. Podziwiamy aniołki na fasadach kamienic - w końcu jesteśmy w ,,Mieście Aniołów"! Dochodzimy do ładnego Zocalo. Rynek jest obsadzony zielenią. Szumią fontanny. Jemy obiad we włoskiej knajpce ,,Vittorio's". Sałatka z pomidorów i mozzarelli to balsam na mój żołądek, protestujący już przeciw meksykańskim plackom z kukurydzy. Po Zocalo kręci się clown. Małpuje ludzi, zaczepia przechodniów. Podchodzi i do nas. Bawimy się świetnie, poza może Iloną, której clown gasi papierosa. Taksówką jedziemy na dworzec autobusowy, gdzie czeka nas zaskoczenie - nie ma już miejsc na najbliższy autobus do Oaxaki. Nauczka na przyszłość, żeby bilety kupować wcześniej. A póki co, musimy dwie godziny poczekać na dworcu. Ale nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło - w jednej z dworcowych kawiarenek delektujemy się pyszną kawą macciato i czekoladowym ciastkiem.
Miasto na górze
W Oaxace mamy zarezerwowane schronisko przy ulicy Juareza - takie miano nosi większość głównych ulic w meksykańskich miastach. Przed hostelem jesteśmy przed pierwszą w nocy i wita nas zamknięta krata. Właścicieli nie ma. Na szczęście jedna ze stałych mieszkanek sprawdza w papierach, że mamy rezerwację i wpuszcza nas.
W centrum klimatycznego schroniska mieści się wielkie patio z ławeczkami, stoliczkami i hamakami. Po bokach usytuowane są pokoje, a w głębi kuchnia. Rano pojawiają się właściciele - z zawodu muzycy. Ilona płaci za nocleg, a ja idę do pobliskiego sklepu po zakupy na śniadanie. Udaje mi się dostać czarną herbatę, co w Meksyku nie jest wcale takie łatwe - tubylcy z niewiadomych powodów wolą napar z rumianka lub limonki. Obok spożywczaka jest piekarnia. W sklepie nie ma koszyków. Są za to metalowe tace i szczypce. Co kraj, to obyczaj.
Przeczytaj podobne artykuły