Ziemia jest płaska
Geozeta nr 10
artykuł czytany
2650
razy
JAK TO?! - oburzą się zarówno astronomowie, geografowie jak i laicy - przecież już Pitagoras ponad 2500 temu dowodził kulistości naszej planety. A jednak... istnieją ludzie, dla których tytułowe stwierdzenie nadal jest dogmatem.
Koniec wakacji. Mało czasu pozostało na jakiś wyjazd, zresztą skończyły się już fundusze, więc odpoczywam w domu. Odbieram telefon. Dzwoni szef mamy - lekarz i pilot, z pytaniem, czy nie chciałabym pomagać podczas zawodów balonowych odbywających się każdego roku u nas w mieście...
"Balonowe Babie Lato" to zawody sportowe, odbywające się w Stalowej Woli, wliczane do Pucharu Polski. Od paru lat organizuje je zapalony pilot, a na co dzień lekarz radiolog. Odkąd pamiętam, co roku we wrześniu chodziłam na pokazy lotów balonowych. I oto nagle trafia się szansa, aby wziąć w nich udział jako bezstronny sędzia, czyli obserwator.
Dzień wcześniej przechodzę szkolenie, na którym pomocnym w określaniu koordynat poszczególnych punktów na mapach okazuje się zdany egzamin z kartografii. Moim zadaniem jako obserwatora będzie "bezstronne, obiektywne rejestrowanie szczegółów pozycji, czasów, odległości osiąganych przez zawodników w trakcie lotu". Mam też obowiązek składać meldunki o naruszaniu przepisów lub prawa lotniczego, a także "o każdym nierozważnym zachowaniu się zawodników w stosunku do ludności miejscowej lub publiczności".
Przed rozpoczęciem konkurencji do każdego pilota zostaje przydzielony obserwator, jednak w czasie trwania zawodów nie może startować więcej niż jeden raz z tą samą załogą. To wszystko ma zapewnić maksymalny obiektywizm podczas oceny i liczenia rezultatów. Zapoznaję się więc szczegółowo z mapami i regulaminem mistrzostw. Z tego ostatniego dowiaduję się, iż: "Dla celów obliczeniowych przyjmuje się, że ZIEMIA JEST PŁASKA". Radość sprawiają też podpunkty traktujące o celach mistrzostw - oprócz wyłonienia najlepszego pilota i popularyzacji sportu balonowego, należy do nich również UTRWALENIE WIĘZI MIĘDZY AERONAUTAMI. Tak więc, do dzieła...
Pierwszy dzień zawodów. Szybkie śniadanie - kawa i drożdżówka, o godzinie 6.00 odprawa zawodników i obserwatorów. Kierownik sportowy podaje zasady konkurencji oraz przedstawia raport meteorologiczny - kierunki i prędkości wiatrów na różnych wysokościach. Konkurencja JPG, czyli cel wyznaczany przez sędziego, polega na zrzuceniu markera jak najbliżej celu (zaznaczonego obszaru). Markerem jest kolorowa wstęga zakończona obciążnikiem o wadze 70 gramów. Każdy pilot indywidualnie wybiera miejsce startu opierając się na raportach meteorologów i własnym doświadczeniu.
Razem z przydzieloną mi załogą i balonem, w przyczepie, ruszamy na poszukiwania dogodnego miejsca gdzieś na obrzeżach miasta. Mamy półtorej godziny na start. Mieszkam tutaj, więc doradzam odpowiednie boisko sportowe. Wypuszczamy balonik z helem, aby sprawdzić raz jeszcze kierunki wiatrów. Pilot wydaje komendy. Rozwijamy powłokę, którą napełnia się zimnym powietrzem. Potem zostaje ono podgrzane, aż balon osiąga "dodatnią wyporność". Wskakuję do kosza wraz z pilotem... i start! Niespodziewanie szybko wznosimy się do góry, zdenerwowana macham jeszcze naziemnej załodze - tak, wszystko w porządku. Patrzę na licznik wysokościomierza: 100, 150, 250 metrów... porywa nas słaby wiatr, opuszczamy granice obszaru startowego. Widzę własne osiedle, linię kolejową, hutę - wszystko oddala się i zmniejsza. W górze panuje uspokajająca cisza, przerywana tylko co jakiś czas sykiem palników. Wolno lecimy na północny zachód - tam znajduje się nasz cel. Jest nim rozłożony na ziemi krzyż z białego materiału, do którego będziemy rzucać markerem. Zniżamy się do 4 m nad powierzchnią ziemi i pilot celuje woreczkiem z piaskiem w sam środek płótna, po czym szybko ogrzewa powietrze w powłoce... Znów się wznosimy. Notuję parametry rzutu, czas i pozostałe szczegóły w raporcie. Lecimy dalej. Z góry podziwiam Dolinę Dolnego Sanu - starorzecza, doskonale widoczne tarasy i układy pól przypominające szachownicę. Odkrywam nowe, nie znane mi dotychczas obiekty w mieście, jak również prawdziwy zasięg zakładów przemysłowych. Opowiadam pilotowi związane z tym historie - przecież Stalowa Wola to najbardziej zakamuflowany ośrodek zbrojeniowy w czasach PRL-u.
Po dwuipółgodzinnym locie lądujemy przy słabiutkim wietrze, płosząc przy okazji zwierzęta na pastwisku. Wbrew wcześniej słyszanym opowieściom, kosz lekko dotyka ziemi i osiada. Oddycham z ulgą. Nadjeżdża reszta załogi i razem rolujemy powłokę. Okazuje się, że jeszcze czeka mnie chrzest po pierwszej wyprawie balonem - dostaję żartobliwe lanie i zostaję pasowana na wilka przestworzy. Po kilku konkurencjach rozwijanie i stawianie balonu staje się rutyną. Skaczę z radości, gdy pilot krzyczy: obserwatorka, do kosza! Zawodnicy są różnej narodowości. Na szczęście trafiam tylko na Polaków - jedni spokojni, latają dla przyjemności; inni nerwowo przeliczają ilość punktów w każdej konkurencji.