Coba - miasto w dżungli
artykuł czytany
6524
razy
Mijając biedne meksykańskie wioski nie spodziewałam się, że kilka kilometrów za ostatnią z nich, w samym środku dżungli, odnajdę miasto, które kiedyś było jednym z największych jukatańskich ośrodków Majów. Dziś pozostały po nim jedynie mocno zaniedbane ruiny, wokół których jednak na pewno warto pospacerować.
Typowe miasto Majów pełniło rolę ośrodka ceremonialnego, politycznego i targowego dla otaczających go rolniczych osad. Życie religijne skupiało się na placach otoczonych przez wysokie piramidy - świątynie i niższe budynki, tworzące zespoły “pałacowe” z labiryntem komnat. Stele i ołtarze zdobiono rzeźbieniami przedstawiającymi daty, opowieści oraz kunsztownie wykonane figury ludzi i bogów. Od placów odchodziły kamienne drogi na groblach, nazywane sacbeob, prawdopodobnie zbudowane i wykorzystywane w celach obrzędowych.
Teren, który zamieszkiwali Majowie w okresie klasycznym, obejmował trzy regiony. Na północy był to półwysep Jukatan, środkową część stanowiły lasy Petenu w północnej części Gwatemali oraz przylegająca Nizina Meksykańska (na zachodzie) i Belize (na wschodzie), natomiast część południową tworzyły wyżyny Gwatemali i Hondurasu oraz wybrzeże Pacyfiku w Gwatemali. Największe wrażenie z miast majowskich robi Tikal znajdujący się w Gwatemali. Coba jest do niego bardzo podobna.
Coba znajduje się na półwyspie Jukatan. Dociera do niej znacznie mniej turystów niż do odrestaurowanej Chichen Itza czy położonego nad turkusowym morzem Tulumu. Na pewno jednak warto zboczyć trochę z trasy, by powędrować po kiedyś wspaniałym mieście, które ukryło się w sercu dżungli.
Historycy twierdzą, że w czasach świetności Majów Coba była największym ich miastem. Powstała wcześniej niż Chichen Itza, a najlepszy jej okres przypadał na lata 600 n.e. do 900 n.e. Zajmowała wtedy powierzchnię 50 km kwadratowych, na której żyło około 40 tysięcy osób. Największą zagadką dla archeologów jest podobieństwo Coby do odległego o kilkaset kilometrów Tikalu znajdującego się w Gwatemali, a nie do położonych na Jukatanie innych miast Majów. Być może te dwa odległe ośrodki połączyło małżeństwo ich władców. Przekonują o tym umieszczone na stelach postacie dumnych kobiet z Tikalu trzymających w rękach rytualne laski i stojących na jeńcach. Te władczynie Tikalu po zawarciu małżeństw zapewne przywiozły z sobą rodzimych architektów i artystów. Inną nie rozwiązana tajemnicą jest istniejąca w tym regionie gęsta sieć brukowanych kamiennych dróg, których centrum stanowi właśnie Coba. Najdłuższa z sacbeob prowadzi od podnóża jednej z piramid do odległego o 100 km Yaxuna. Policzono, że przez miasto przechodziło około 40 takich dróg, które było częścią olbrzymiej astronomicznej “maszyny czasu” widocznej w każdym mieście Majów.
Przewodnik przeprowadzający nas przez bramę zalecał kupno dużej butelki wody mineralnej w przydrożnym sklepie. Dziękowaliśmy mu potem niezmiernie, bo kilkugodzinny spacer po dżungli bez wody byłby bardzo trudny. Aby zobaczyć większość z dostępnych budowli trzeba bowiem przejść pięć, sześć kilometrów. Dla ułatwienia można pożyczyć rower, którym znacznie szybciej można tę trasę przebyć.
Nic nie wskazywało na to, że pośród gęstwiny wysokich drzew, po przejściu kilkudziesięciu metrów wyrosną przed nami wysokie piramidy, stele i inne budowle. Wszystkie otoczone bogatą roślinnością, która wdziera się na mury i schody. W niektórych miejscach korzenie i pnie potężnych drzew rozsadzają kamienie i wyrastają w szczelinach. Trafiamy do pierwszego kompleksu zwanego Templo de las Iglesias (Świątynia Kościołów), która jest najwybitniejszą budowlą Coby. Ogromna piramida ze stromymi schodami wznosi się niedaleko, niestety mocno zniszczonego, boiska do gry w pelotę.
Podczas dalszej wędrówki zauważamy, że zmierza za nami kilkuosobowa grupa dzieciaków. Czarnowłose dziewczynki, ubrane w typowo majowskie jasne sukienki z haftowanym pasem u dołu w milczeniu podążają naszym śladem. Gdy zatrzymujemy się, one również stają nieśmiało patrząc na nas. Aż się proszą, by je sfotografować. I tu wychodzi szydło z worka. Dzieciom, wyszkolonym zapewne dobrze przez rodziców, o to właśnie chodziło. Gdy zauważyły nasze aparaty gotowe do robienia fotek, natychmiast odwróciły się, jednocześnie wyciągając w oczywistym geście ręce. No cóż, modelkom trzeba płacić...
Przeczytaj podobne artykuły