Do Indian przez dżunglę
artykuł czytany
3443
razy
W dżungli spotykamy przepiękne storczyki. Należące do epifitów (żyje ich tu ponad tysiąc gatunków) szukają drzewa - gospodarza, na którym zakwitają, nie czyniąc jednak drzewu szkody. Inaczej jest z pnączami, które rozpoczynając swój żywot od nasienia na gałęzi drzewa, porastają je i oplatają, doprowadzając często do obumarcia rośliny, na której rosną.
Nasza łódź przybija do brzegu. Zostawiamy w niej plecaki i, brnąc w odnodze rzeki po pas, idziemy w niewiadomym celu. Bardzo trudno na śliskich kamieniach pokrywających dno utrzymać równowagę, trudno też wspinać się na zagradzające nam drogę skałki. W pewnym momencie, za ostrym zakrętem ukazuje się widok jak z raju: bardzo wysoka ściana zielonej dżungli, na dole której bucha białą pianą wodospad. Zamieramy na chwilę z wrażenia. Miłośnicy pływania wraz z Indianami podpływają pod wodospad, chłodzą rozgrzane ciała pod spadającą wodą, wspinają się na jego stopnie i skaczą w dół. Trzeba na to nie lada odwagi...
Wreszcie dopływamy do wioski Parara Puru. Wspinamy się prymitywnymi gliniastymi schodkami na stromy brzeg. Wita nas wódz, potem mężczyźni, na końcu kobiety przyodziane jedynie w spódnice i czerwone kwiaty hibiskusa na głowie. Serdecznie ściskamy ich ręce. Oglądamy domostwa, platformy na palach, które są spiżarniami i jednocześnie jadalniami, kuchnie (paleniska z kotłami), z których dochodzą smakowite zapachy. Stajemy wokół klepiska, na którym po chwili kruczowłose piękności rozpoczynają swoje tańce. Przy piątym z nich trochę już się nam nudzi (wszystkie są do siebie podobne), ale nie wolno przecież pokazać zniecierpliwienia. Potem Indianie zapraszają do obejrzenia i zakupienia swoich wyplatanych czy rzeźbionych wyrobów. Ich ceny nie zachęciły mnie jednak do zakupów. Wydaje mi się, że mieszkańcy dżungli mają zbyt wielu bogatych gości...
Indianie żyją głównie z tego, co upolują i zbiorą w tropikalnym lesie. Uprawiają też ryż, fasolę, kukurydzę, maniok. Są też znakomitymi rybakami. Niektóre dzieci chodzą do szkoły. Przewodnik opowiada, że na ich drodze stają strumienie i rzeki, które dzieciaki muszą pokonywać wpław. Tak naprawdę jednak nikt nie kontroluje, czy Indianie poddawani są państwowej edukacji. Oni sami wszystkiego, co ich zdaniem jest najważniejsze, uczą się od rodziców i przyrody. Doskonale znają niebezpieczeństwa, jakie niosą rzeki, trzęsienia ziemi czy drapieżniki. Wiedzą też, jak pomóc sobie i innym na różne schorzenia. Uważają, że najlepsze "cywilizowane" apteki nie zastąpią bogactw, jakie kryje ich dżungla.
Nasze spotkanie kończy się wspólnym obiadem. Jemy smażoną rybę i również smażone banany. Muszę przyznać, że był to jeden z najsmaczniejszych obiadów, jakie kiedykolwiek jadłam.
* * *