Viva México! Na szlaku Majów.
artykuł czytany
4171
razy
Na TAPO nadaję bagaż i wsiadam do autobusu ADO do Palenque. Podróżowanie po Meksyku bywa niewygodne i niebezpieczne – zdarzają się napady na autokary, rabunki i morderstwa. Dlatego też lepiej wysupłać nieco więcej grosza i jechać pierwszą klasą, firmą ADO lub Cristobal Colón. Dla wymagających podwyższonego komfortu pozostaje klasa deluxe firmy Maya d’Oro. Autobusy te kosztują więcej, ale jeżdżą autostradami, które są podobno bezpieczne. Jeśli dodać do tego możliwość oglądania kinowych hitów sprzed paru lat w wersji hiszpańskojęzycznej, to jest to dobra inwestycja.
Przy wyjeździe z Mexico City ogromne wrażenie na mnie robi wielkość miasta. Ciudad de México ma 24 miliony mieszkańców (to jedna czwarta populacji całego kraju), a nowych przybywa w tempie ok. 1100 osób dziennie (co daje prawie pół miliona ludzi rocznie!). Jeszcze w 1940 roku miasto miało zaledwie 1.7 miliona mieszkańców. Z dworca autobusowego, który znajduje się na wschodzie miasta jadę właśnie we wschodnim kierunku przez długi czas, a przez cały czas aż po horyzont rozciągają się porozrzucane gęsto po wzgórzach slumsy.
Dzień 3.
Kiedy budzę się o świcie, autobus jedzie przez spowitą porannymi mgłami selwę. Trasa z Meksyku do Palenque liczy 1100 km, a kierowca jedzie prawie bez przerwy (zmiennicy występują tylko w najdroższej linii Maya d’Oro). Jest to trochę stresujące, tym bardziej, że w nocy jechaliśmy przez góry Cordillera Neo-Volcánica w gęstej jak mleko mgle.
W Palenque zostawiam rzeczy w pensjonacie Posada Nacha’n-ka’an, jem desayuno americano, czyli jajecznicę i tosty z dżemem, po czym ruszam do ruin. Za podróż mikrobusem do ruin płacę 1$, do tego 3.5$ za wstęp. Po drodze poznaję parę Szwajcarów, ale są strasznie sztywni, więc się rozdzielamy.
Do ruin wchodzę zaraz po ósmej, dopiero podnoszą się poranne mgły. Wrażenie jest niesamowite – poranny przesyconą wilgocią chłód dżungli szybko ustępuje nieznośnemu upałowi, z drzew dochodzą piski małp, a z zieleni powoli wyłaniają się kolejne budowle.
W ruinach spędzam cały dzień. Teraz rozumiem, o co chodziło Mikołajowi i Zuzi – pocę się z siłą wodospadu. Ciuchy kleją się do mnie. Nawet w cieniu jest tak potworny upał i wilgotność, że nie da się wytrzymać. Wszystko jest zupełnie mokre.
Koło południa skwar jest nie do zniesienia i ruiny wyludniają się zupełnie. Ja kładę się w cieniu na progu któregoś z budynków i ucinam sobie drzemkę. Kiedy upał staje się trochę lżejszy (a może po prostu przyzwyczajam się do niego), opuszczam główną część ruin i schodzę szlakiem prowadzącym w dół przez dżunglę do kolejnych części. Po drodze mijam wodospady i dostaję się do Grupo C oraz Grupos I i II. Miejsca te są mocno zarośnięte przez dżunglę, wszystko znajduje się w półmroku, co też ma swój urok.
Przeczytaj podobne artykuły