Viva México! Na szlaku Majów.
artykuł czytany
4171
razy
W końcu wychodzę z ruin, zwiedzam szybko niewielkie muzeum znajdujące się nieopodal, po czym łapię colectivo jadące w dół, do miasteczka Palenque. Szybko odkrywam, że to straszna dziura, w której nie ma co robić. Zamawiam w którymś z barów porcję tacos i quesadillas i zaczynam się wahać czy następnego dnia jechać do Flores i Tikal w Gwatemali, do Bonampak i Yaxchilan, czy też może zrobić wypad w dżunglę, do wodospadów Misol-Ha. Żałuję, że nie pojechałem do Misol-Ha i Agua Azul tego dnia, od razu po zwiedzaniu ruin Palenque – zaoszczędziłbym w ten sposób jeden dzień. W końcu decyduję się na Misol-Ha, które gorąco polecał mi kumpel. Cały czas kusi mnie jednak gwatemalskie Tikal.
Wieczorem upał jest wciąż nie do zniesienia... Kiedy próbuję zasnąć w pensjonacie meldują się trzy Niemki, które wyciągają mnie na piwo. Resztę wieczoru spędzamy w knajpie, pijąc Coronę i gawędząc o podróżach.
Śpię na dachu, jednak i tu czuję się jak na saunie. Wszystko się do mnie lepi. Co chwila budzą mnie odgłosy ulicy. Rano wściekły przemeldowuję się do pokoju z wiatrakiem nad łóżkiem i dużą łazienką (10$ zamiast 5$).
Dzień 4.
Jem w pensjonacie szybkie śniadanie (3$) i ruszam do wodospadów Misol-Ha ukrytych w dżungli. To mniej więcej godzina drogi od Palenque. Przy wodospadach jestem około 10, widok jest wspaniały. Rzeka Rio Misol-Ha spektakularnie spada z wysokości 35 metrów do jeziorka otoczonego bujną roślinnością. Wilgotne powietrze i gęsta dżungla dookoła. Schodzę jeszcze ścieżką, która prowadzi do czegoś w stylu jaskini za wodospadem, po czym ruszam dalej do Agua Clara..
Agua Clara, jak sama hiszpańska nazwa wskazuje, to szerokie i płytkie jezioro przezroczystej turkusowej wody... Przynajmniej w teorii, a dokładniej w kwietniu i maju. We wrześniu woda jest zmącona przez osad, ale mimo wszystko jest lekko turkusowa. Na brzegu Indianki robią pranie, jakieś indiańskie dziecko podbiega i za grosze sprzedaje mi banany zerwane prosto z pobliskiego drzewa. Przechodzę przez gęstą roślinność i dostaję się na wiszący most przerzucony nad Rio Shumulha. Czuję się jak Indiana Jones, most jest wybrakowany, huśta się i chwieje, oba końce mostu giną w ścianie bujnej roślinności.
W połowie drogi między Palenque a Ocosigno, kilkanaście minut jazdy w bok od drogi nr 199, znajduje się Agua Azul, czyli Niebieska Woda. O tej porze roku woda niestety jest bura, jednak mimo tego białe kaskady wpadające do jeziora otoczonego przez dżunglę robią wrażenie. Przy głównej kaskadzie poznaję Słowaka z Bratysławy i razem idziemy w górę rzeki. Kaskady, już mniejsze, ciągną się przez dobry kilometr. Idziemy przez dżunglę jeszcze dalej, teraz już wąskimi ścieżkami, pomiędzy drzewami bananowców, cały czas wzdłuż rzeki. Wodospady się kończą, lecz dzika tropikalna rzeka jest niemniej fascynującym widokiem.
W końcu zawracamy i idziemy z powrotem w dół rzeki. Upał jest nieznośny, toteż cały czas marzę o zimnej Coronie z limonką. I nagle okazuje się, że w jakiejś małej indiańskiej chatce po drodze mają piwo, do tego całkiem chłodne. Z radością płacimy po 10 pesos, siadamy na brzegu rzeki na skrzynkach, które dali nam Indianie. Jest tak gorąco i duszno, że nie chce nic się robić, siedzimy więc leniwie i orzeźwiamy się kolejnymi butelkami piwa. Po południu schodzimy jeszcze do głównych kaskad i zamawiamy w knajpie wołowinę po meksykańsku, której towarzyszy ciemne piwo Negro Modelo.
Przeczytaj podobne artykuły