Meksykańska droga
artykuł czytany
6387
razy
Drogą znaną nam już sprzed dwóch dni docieramy do Bethel, tam przechodzimy odprawę paszportową. Celnicy gwatemalscy próbują wmówić nam i naszym współtowarzyszom, że przy wyjeździe z tego kraju należy uiścić dodatkową opłatę w wysokości 10 USD. Rozpoczyna się długa dyskusja, z której rozumiemy tylko tyle, że opłata ta ma niby być pobierana tylko na morskich i lotniczych przejściach granicznych, a w Bethel nie ma ani jednego, ani drugiego (w zasadzie jest rzeka, która kiedyś wpadnie do morza... :) W końcu, po półgodzinnej wymianie argumentów celnicy ustępują i wyjeżdżamy z Gwatemali nie płacąc za to ani grosza. Przepływamy łódką na drugą stronę rzeki, dostajemy kolejne pieczątki w paszportach i z powrotem wjeżdżamy do Meksyku.
Wydaje mi się, że gdyby ktoś się uparł, to bez większych problemów przekroczyłby tą granicę w obie strony bez posiadania paszportu ani żadnych innych dokumentów. Po obu stronach odprawa odbywa się w taki sposób, że pasażerowie wychodzą z busa, podchodzą kilkadziesiąt metrów do budynku straży granicznej, pokazują paszporty, załatwiają inne formalności, wracają do busa, podjeżdżają kawałek do rzeki i wsiadają do łódki. Nikt nie sprawdza, czy wszyscy przeszli przez odprawę i mają stempelki w paszporcie, więc teoretycznie można tylko udawać, że załatwiło się wszystkie formalności i bez płacenia wszystkich podatków wjazdowo – wyjazdowych wjechać do drugiego kraju. Ciekawe tylko, co zrobiłaby tamtejsza policja po stwierdzeniu nielegalnego przekroczenia granicy?
Do Palenque dojechaliśmy ok. 16, poszliśmy na dworzec autobusowy i sprawdziliśmy godziny odjazdów autobusów do Meridy. Wybraliśmy ten, który wyjeżdżał o 22 (tym razem był to autobus drugiej klasy). Kupiliśmy bilety, zostawiliśmy bagaże i poszliśmy na ostatni spacer po mieście, odwiedzając po drodze naszą ulubioną pizzerię.
Wieczorem wróciliśmy na dworzec i spotkaliśmy na nim parę Polaków, widzianych kilka dni wcześniej podczas zwiedzania ruin Palenque. Okazało się, że oni też jadą na Jukatan tym samym autobusem, co my. Zawsze to miło podróżować z rodakami, szczególnie, że towarzyszyła nam także butelka margharity ;-)
25 lutego. Merida – Chichen Itza – Merida
Do Meridy dojechaliśmy około 4 nad ranem, zdrzemnęliśmy się na dworcu do 7.00 (no i z obietnicy wyspania się nici...) i poszliśmy szukać niedrogiego miejsca do spania. Znaleźliśmy tani hotelik niedaleko centrum (pomimo przekonywania, że jesteśmy Polakami i pokazywania na zdjęcie papieża wiszące przy recepcji nie udało nam się wynegocjować żadnej zniżki) zostawiliśmy tam nasze bagaże i pojechaliśmy do biura podróży wykupić bilety lotnicze do Mexico City.
Biuro, w którym zrobiliśmy rezerwację, mieści się na dalekich przedmieściach Meridy, a jako że wysiedliśmy z autobusu miejskiego o parę przystanków za wcześnie, zrobiliśmy sobie dosyć długi spacer. Od razu widać, że te rejony są zdecydowanie bogatsze niż Chiapas, co chwila mijaliśmy bogate rezydencje, kluby tenisowe i centra handlowe. W końcu po godzinie dotarliśmy do biura podróży, zapłaciliśmy za bilety (pomimo pierwotnych deklaracji nie można było zapłacić kartą kredytową, musiałem biegać po okolicznych bankomatach, znaleźć jakiś działający i wypłacić gotówkę) i wróciliśmy do hotelu. Same bilety miały nam być dostarczone następnego dnia rano.
Do centrum Meridy wróciliśmy ok. południa, poszliśmy od razu na dworzec autobusowy (inny, niż ten, na który przyjechaliśmy rano) i udaliśmy się do Chichen Itza.
Przeczytaj podobne artykuły