Jukatan. Ze skorpionem spędzić noc...
artykuł czytany
23849
razy
Jeszcze w pojeździe zaczepia nas współpasażer. Domyśla się, w jakim celu jedziemy. I zaprasza do manufaktury, prowadzonej przez swoją rodzinę. Na miejscu tłumaczy, że hamaki dla turystów są plecione rzadko, a jego krewni oferują prawdziwe hamaki Majów, plecione gęsto. I oferuje taki po 350 pesos (około 110 zł). Po targach udaje się kupić dwa hamaki po 250 pesos.
Jak w Europie
Całkiem przyjemne miejsce. Niestety, trudno tu coś zjeść. Knajpek wprawdzie nie brakuje, ale swoje podwoje otwierają one dopiero w godzinach wieczornych. Trzeba więc poprzestać na syceniu wzroku. O co z kolei wcale nietrudno.
Trafiamy na ruiny kamienicy, w którą długimi korzeniami wrasta drzewo. Zawsze podziwiałem u roślin wolę życia w najbardziej nieprzyjaznych warunkach. Kawałek dalej, na podwórcu, widzimy szereg uroczych, choć zdewastowanych domków.
Docieramy do monumentalnego pomnika Ojczyzny i miejskim autobusem wracamy do schroniska, gdzie - jak co wieczór - rozpoczyna się właśnie szkoła salsy. Ania tańczy, ale reszcie z nas jakoś brakuje odwagi. Poprzestajemy na obserwacji.
Następnego dnia wstajemy o 5.30 rano. Chcemy dotrzeć do Chichen Itza, indiańskiego miasta o wyjątkowej sławie. Budzimy pracownika recepcji, który zamawia dla nas dwie taksówki na dworzec. Pieszo już nie zdążymy.
Taksówkarze nas całkowicie zaskakują, bo wysadzają nas... na dwóch różnych dworcach. Z obu odjeżdżają autobusy do Chichen Itza. Nie możemy więc dogadać się SMS-owo. Oba autobusy odjeżdżają bez nas…
Na szczęście pojawiają się Czesi, których poznaliśmy w hostelu w Oaxace. Chłopaki tłumaczą, że drugi dworzec jest dokładnie... po drugiej stronie ulicy. Przy okazji Czesi, którzy w Palenque chwalili się, że jadą do Gwatemali, przyznają, że jeszcze tam nie byli. Zamierzają dopiero jechać przez Belize.
Przeczytaj podobne artykuły