Raport z miasta - molocha
artykuł czytany
4406
razy
Decyzja o spędzeniu trzech tygodni w Meksyku budzi emocje. Kraj ten ma w Europie opinię niebezpiecznego. Źle się mówi zwłaszcza o stolicy - największym mieście na świecie, dwudziestopięciomilionowym Mexico City. A tam właśnie wylądujemy i tam spędzimy pierwsze cztery noce…
Wylatujemy samolotem Air France z Okęcia, na początku września. Po krótkim locie lądowanie w Paryżu. Na lotnisku uderza mnie wielka różnorodność ras. Szczególnie dużo jest czarnoskórych Afrykańczyków w narodowych szatach. A w kolejce do naszej bramki czeka na odlot do Meksyku najprawdziwsza kobieta Majów w charakterystycznej koszulce w kwiaty...
Najdłuższy dzień w życiu
Siedzimy w kolejnym samolocie Air France. Patrzę przez okno, by nie patrzeć na nieuprzejme, burkliwe stewardesy. Lecimy nad Wyspami Brytyjskimi, Grenlandią (wspaniałe, ośnieżone góry!), Kanadą i Stanami Zjednoczonymi (te wielkie jeziora!). Ponieważ poruszamy się w przeciwnym kierunku do obrotu Ziemi, trwa najdłuższy dzień w moim życiu. Dopiero późnym wieczorem czasu meksykańskiego (w Europie wstaje już blady świt) lądujemy w Mexico City, które z góry wygląda jak ocean świateł. Lotnisko w stolicy Meksyku jest wielkie, ale kolejka do taksówek jeszcze większa - ciągnie się na kilkaset metrów. Radzi, nieradzi, wymieniamy euro i dolary na pesos (trzeba pamiętać, że w Meksyku nie przyjmują banknotów nawet nieznacznie podniszczonych!) i stajemy na końcu. Na szczęście okazuje się, że pięcioosobowa grupa (a tylu nas jest) może bez kolejki zamówić większą taksówkę - colectivo. Płacimy w sumie 200 pesos (czyli 60 zł) i po około 30 minutach jesteśmy przed zarezerwowanym jeszcze z Polski schroniskiem Moneda przy ulicy Moneda, w samym w centrum miasta, nieopodal Zocalo (Rynku). Za schronisko płacimy po 170 pesos (50 zł).
W schronisku jest darmowy internet! Wysyłamy pierwsze maile do Europy i przy okazji rozmawiamy z kilkoma młodymi podróżnikami. Jeden z nich ma koszulkę z polskim orłem w koronie. Australijczyk, który jeździ po świecie. Był też w Polsce. Rano zjadamy śniadanie na tarasie na dachu hostelu (jest w cenie noclegu). Taras pełen młodych obieżyświatów. Ładny stąd mają widok na Zocalo i dachy śródmieścia.
Zocalo jest duże, pełne ludzi i samochodów, ale raczej bez wyrazu. Gmachy dookoła ozdobione kiczowatymi światełkami w kolorach narodowych - zbliża się Dzień Niepodległości. Wchodzimy do dużej katedry w kolonialnym stylu. Też nie robi na mnie wielkiego wrażenia. Przechodzimy na drugą stronę Rynku i zwiedzamy Pałac Narodowy (wejście gratis). Ściany pałacu zdobią murales, wykonane przez słynnego Diego (męża filmowej Fridy). Naścienne malowidła przedstawiają historię Meksyku - od wyidealizowanych czasów indiańskich przez epokę okrutnych konkwistadorów aż po kształtowanie się współczesnego państwa. Murales są ładne, jednak mi najbardziej podobają się pałacowe ogrody - pełne kaktusów i innych egzotycznych roślin, a także... kotów.
Koncert maszyn
Zbliża się południe i stopniowo robi się bardzo gorąco. Idziemy do ruin azteckiej świątyni Templo Mayor. Wstęp za 38 pesos (12 zł). Kiedyś istniało tu wielkie, wybudowane na jeziorze, miasto Azteków. Potem na jego gruzach wyrosło Mexico City. Zagaduje nas mężczyzna pod sześćdziesiątkę. Polak. Mieszka w Meksyku od początku lat 80. Ożenił się z Meksykanką. Ma tu córkę. Narzeka na słaby kontakt z ojczyzną. W stolicy Meksyku Polaków mieszka bardzo mało. Spotykają się raz w roku na uroczystościach, organizowanych przez ambasadę RP.
Idziemy na plac Santo Domingo. W jego podcieniach pracują archaiczne maszyny do pisania. Bardzo wielu Meksykanów to analfabeci. Jeżeli muszą napisać podanie do urzędu, korzystają z usług specjalistów. Na placu Santo Domingo można też na prymitywnych drukarenkach wydrukować zaproszenia ślubne. My ślubu na razie nie planujemy, kupujemy więc tylko za 5 pesos ręcznie wyciskany sok z pomarańczy (jugo de naranja), a za 7 pesos po placku z serem, warzywami, paćką z brązowej fasoli i bardzo ostrym, zielonym sosem (salsa verde). Przy okazji przechodzimy praktyczny egzamin z hiszpańskiego. Dobrze, że młoda Indianka, która nas egzaminuje, jest sympatyczna i wyrozumiała!
Wracamy na Zocalo i... trafiamy na taniec Azteków. Handlujący na Rynku Indianie w pewnym momencie po prostu wstają z ziemi, zakładają pióropusze i uroczyste stroje, po czym w rytm bębnów i grzechotek u nóg zaczynają tańczyć. Hipnotyczna muzyka wciąga w trans... Idziemy do Torre Latinoamericano, czyli Wieży Latynoamerykańskiej. Chcemy obejrzeć panoramę stolicy. Na skrzyżowaniu wdajemy się w pogawędkę z policjantem. Przed wyjazdem straszono nas meksykańską policją i meksykańskim więzieniem. Zapewne tutejsze więzienia nie są najlepszym miejscem do spędzenia wakacji, jednak ten młody człowiek w mundurze jest zwyczajnie sympatyczny...
Przeczytaj podobne artykuły