W krainie tequili
artykuł czytany
2573
razy
Ponad pomnikiem wznosi się wzgórze, na którym postawiono kolejne obiekty sakralne. Ze szczytu zaś rozciąga się całkiem ładny widok na największe miasto świata.
Z wizytą u Atlantów
Następnego dnia rano z Dworca Północnego jedziemy do słynnej Tuli. Bilet kosztuje 47 pesos (piętnaście złotych). Z centrum miasteczka do indiańskich ruin jest jeszcze około dwóch kilometrów. My docieramy tam autobusem miejskim. Kupujemy bilety wstępu do ,,zona archeologica" po 33 pesos i wkraczamy w inny świat. Pamiątkarze mają tu swoje stragany i nie są tak nachalni.
Piramidy są mniejsze niż w Teotihuacan. Na dachu jednej z budowli dumnie sterczą figury tzw. ,,Atlantów". Wokół ruin rozciągają się kaktusowiska. Kaktusów lepiej nie dotykać; niektóre mają maleńkie, włoskowate kolce, które potem bardzo trudno wyciągnąć z dłoni...
Podchodzą do nas dwie młode dziewczyny: ,,Cześć" - zagajają po polsku. Są z miasta Tychy na Górnym Śląsku. Pytają, czy przyjechaliśmy ze zorganizowaną wycieczką. W ich oczach wyglądamy pewnie jak grupa emerytów.
Zwiedzamy krótko, bo ruiny dawnego miasta nie są zbyt rozległe. Łapiemy autobusik do centrum. W środku tłok. ,,Tak samo było we Lwowie, kiedy okradł cię kieszonkowiec" - mówię do Ilony. Wysiadamy. Po chwili Aneta zaczyna nerwowo przeszukiwać plecak. Brakuje aparatu fotograficznego.
Wchodzimy na Zocalo (Rynek) - mniejsze, ale znacznie bardziej zielone i ładniejsze niźli w Mexico City. Siadamy w ogródku jednej z restauracyjek, a Ilona z Anetą jadą na policję. Przygoda prawie jak z filmu ,,Jeden dzień w Europie", z tym ze policjanci są znacznie bardziej ufni i bez protestów sporządzają protokół o kradzieży.
Podobnie jednak, jak ich europejscy koledzy słabo znają angielski, więc rozmowa odbywa się łamaną hiszpańszczyzną z wielką pomocą rąk.
Przeczytaj podobne artykuły