Alaska. Wspomnienia z podróży.
artykuł czytany
2345
razy
Trzykrotnie dobijaliśmy do portów. Odwiedziliśmy Juneau, Ketchikan i Skagway. Pierwszym zwiedzanym miastem bylo Juneau, stolica Alaski, której nota bene gubernatorem jest Polak z pochodzenia, były wieloletni senator, p. Frank Murkowski. Miasteczko ma trzydzieści tysięcy stałych mieszkańców. Kierowca, kierownik wycieczki i przewodnik w jednej osobie wiozący nas na lodowiec Mendenhall opowiadał o historii miejsc związanych z “gorączką złota”. Opowiadał z pasją i sypał, jak z rękawa, interesującymi anegdotami. Dowiedzieliśmy się iż o“kradzieży samochodu” w Juneau można mówić dopiero wtedy, kiedy samochód znajduje się w odległości o 50 mil od miejsca, z którego został samochód zabrany tzn ok. 80 km. Ale, jak zaznaczył bite drogi, poza tym miastem, nie sięgają dalej jak 15 km! Można się tu dostać jedynie samolotem, wodolotem, helikopterem, łodzią, statkiem.
Nasza wycieczka do lodowca potwierdza tezy o “ocieplaniu globu”. W miejscu gdzie wybudowano biura Parku Narodowego 60 lat temu był jeszcze jęzor lodowca. Są jednak miejsca gdzie lodowce wydlużają się i “rozrastają”; tak więc teoretycy, którzy twierdzą iż czeka nas nowa era lodowcowa mogą mieć satysfakcję, także. Oglądamy w budynku Parku Narodowego film o lodowcach, o których z przejęciem opowiada prof. uniwersytetu Alaski, prof. Roman Motyka, Amerykanin polskiego pochodzenia . W Juneau zwiedzamy ogród botaniczny stanowiący prywatną posiadłość. Jedziemy wózkami golfowymi wysoko w górę by znaleźć się w tropikalnym “rain forest” (“deszczowy las”). Modrzewie i świerki są ogromne, niebotyczne. Wiele z nich leży powalonych. Kilka lat temu ten teren byl zniszczony przez gwałtowne osuwanie się ziemi. Jak twierdzą miejscowi powodem tego było wycięcie drzew niezbędne do postawienia anten radiowych. Nie ukrywam, iż jazda na gorę a potem zjazd okupione były okupione sporą ceną strachu. Ale widoki, które otworzyły się przed nami, były warte tego.
Juneau w ciągu roku ma 220 dni deszczowych. My widocznie trafiliśmy na te bezdeszczowe. Należymy do tych szczęśliwców, nad któymi świeci słońce. Z wycieczki do tego miasta zapamiętamy i to, że jest to jedyne miejsce na świecie, gdzie samolot zderzył się z rybą. “Otóż pewnego dnia”, opowiadał nasz przewodnik Tom “orzeł lecący z ogromnym łososiem w dziobie natknął się na samolot. Przestraszony ptak upuścił rybę, która uderzyła w skrzydło samolotu. Pilot więc zmuszony był do lądowania. Ten wypadek został odnotowany w annałach FAA (Federal Aviation Administration)”. Warto dodać iż Juneau jest uznane jest za “światową stolicę łososia”.
Odwiedziliśmy też Skagway. Powstało podczas słynnej gorączki złota. Stąd docierali kopacze do słynnego Klondike. Najpierw przeprawiano się wzdłuż rzeki, a potem zbudowano kolej. Do dziś kursuje pociąg po tych torach. W ciągu jednego roku przewiózł około trzysta pięćdziesiąt tysięcy turystów. Skagway liczy 850 stałych mieszkańców. Latem liczba się podwaja. Ale w czasie “gorączki” na tych terenach koczowało około 100 tysięcy ludzi. Trudno sobie to wyobrazić.
Ketchikan powstał również jako efekt “gorączki złota”. Ciekawa jest uliczka wzdłuż ktorej stoją domy zbudowane na palach. Mieściły się tu “saloon`y” i burdele. Tu szczęśliwi zdobywcy złota tracili dwie trzecie swych zarobków. Te domy rozkoszy z długą tradycją zamknięto dopiero w latach pięćdziesiątych. Jedną z atrakcji w Ketchikan jest wioska Saxman, osiedle Indian, gdzie można obejrzeć oryginalne indiańskie totemy. By tam dojechać trzeba wziąć taksówkę. Kierowca okazuje się Polakiem w trzecim pokoleniu, ożenionym z Polką z Krakowa. Podobno jest doskonała gospodynią specjalizującą się w przyrządzaniu pierogów. Pan Ronald Tadziu Ziembinski przeszedł na emeryturę, przeniósł się na Alaskę i jeździ taksówką. Chwali sobie.
Z całej podróży największe wrażenie zrobiła na nas Zatoka Lodowcowa (Glacier Bay). Kiedyś przeczytałam wspomnienia turystki z Polski, Joanny Gaczyńskiej z jej podróży na Alaskę: “Pewnego kwietniowego dnia ustawiłam sie na czerwonej linii przed wejściem do Ambasady Stanów Zjednoczonych Ameryki. Pierwszą rzeczą, która rzuciła mi się w oczy, gdy z podwórka dotarłam wreszcie do poczekalni, był wiszący na ścianie wielki plakat, na nim ogromna bryła lodu i napis “Glacier Bay National Park”. Są zdjęcia, ktore wywołują dreszcz emocji”. Autorka z Polski dotarła do Glacier Bay i swe przeżycia i doświadczenia opisała w internetowej ”Geozecie“.
Tak . Zatoka jest rzeczywiście nieopisanie piękna i tajemnicza. Przypłynęliśmy tam po dwu dniach i trzech nocach podróży morskiej. Wyłączono motory. Statek stał samotnie i nieruchomo na błękitnych wodach zatoki, pod bezchmurnym niebem na przeciw wielkiej lodowej góry o błękitnych odcieniach przechodzących od delikatnego koloru akwamaryny, jasnego szafiru aż po ciemny błękit , a w innych zaś miejscach lśnił szmaragdowo. Dominowała biel ale niemała część lodowca była pokryta czarnym nalotem. Staliśmy nieruchomo i wydawało się, że jesteśmy bardzo blisko lodowca, niemal na “wyciągnięcie ręki”.
Dopiero potem powiedziano nam , że stoimy w odległości około ośmiu kilometrów. W tej podróży wiele było momentów jakby odrealnionych, “ wirtualnych”, ułudnych. Bylo coś magicznego w tym otaczającym nas świecie. Lodowiec w wielu miejscach byl popękany, na wodzie widac było liczne odłamki kry. Ta cisza i bezruch wokół nas nas nie były trwałe. Lodowiec “ożywał”. Pękał. Dochodził do nas odgłos jakby oddalonych wystrzałów rewolwerowych. Od czasu do czasu z hukiem spadały wielkie odłamki lodu i dryfowały po zatoce. Czasem odpadał mały kawałek i słychać było tylko ciche chlupniecie wody. Czasem nad głowami przeleciały orły, zakrzyczały mewy. Ktoś zobaczył poruszające się w wodzie ciało nienazwanej ogromnej ryby.
Przeczytaj podobne artykułyfotoreportaż