Lodowa wędrówka
Geozeta nr 4
artykuł czytany
7568
razy
Dziś mija szesnaście tysięcy lat, odkąd okowy mrozu uwięziły mnie - cząsteczkę wody - w cielsku lądolodu. Unieruchomiona w strukturze białego cielska tkwiłam nieruchomo i nawet nie czułam, że cały czas przesuwam się na zachód. Tymczasem dzisiaj zamiast białej struktury zbudowanej z moich sióstr, zamarzniętych cząsteczek wody, ujrzałam rozległą przestrzeń. Daleko w dole faluje coś, co przypomina mi moje wczesne dzieciństwo - niezwiązana lodem, błękitna masa kusi i przyciąga. Wszystkimi atomami czuję, że muszę się z nią połączyć. Więzy skuwające mnie z moimi sąsiadkami zaczynają pękać. To już koniec! Skaczę!
Głuchy huk narasta powoli. Na zmrożonej powierzchni lodowca Sermeq Kujalleq zarysowują się głębokie rysy. Jeszcze jeden, suchy trzask i od czoła lodu odrywa się sześcienny blok. W skali całego czoła lądolodu przypomina pudełko od zapałek i jedynie wysoka fala, jaką wzbudza wpadając do fiordu uzmysławia, że nie jest to bynajmniej kostka lodu do drinków.
Lodowiec Sermeq Kujalleq na zachodnim wybrzeżu Grenlandii należy do najbardziej produktywnych na świecie. Codziennie powstaje tu 20 bilionów ton lodu, w wyniku czego czoło lodowca przesuwa się o dwadzieścia dwa metry. Fiord Kangia, do którego uchodzi lodowiec, wypełniają góry lodowe wielkości kilkupiętrowych kamienic. Spod odłamków lodu nie widać powierzchni wody.
Oswoiłam się już z nową sytuacją. Wiem, że należę teraz do wielkiego bloku lodowego. Dryfuję wśród innych podobnych. Kiedy ocieram się o sąsiednie bryły, wydajemy delikatny grzechot. Nareszcie odrobina ruchu! I nowe krajobrazy. Na skalistych brzegach fiordu widzę rzeczy, o których istnieniu nie miałam do tej pory pojęcia: mój wzrok drażnią obce barwy, wiatr przynosi nieznane zapachy. Wiatr powoli odsuwa mnie od czoła lodowca, który jeszcze niedawno był mi domem.
Na tle skalistego zbocza wybucha różowością barwna plama kwiatów. Zbocze doliny zieleni się kępami mchów i jagód. Szary lisek polarny myszkuje wśród rachitycznych krzaczków brzozy. Człowiek jest nad brzegami fiordu Kangia rzadkim gościem, więc zwierzę wędruje bez strachu. Czarny, ciekawski nosek obwąchuje krzaczki jagód, pomarańczowe oczy szukają małych, ale smakowitych owocków. Po chwili, równie cicho, jak się pojawił, lisek znika między zwaliskami głazów.
Dziś mija półtora roku, odkąd pożegnałam lodowiec. Po radosnych, słonecznych dniach nastał długi czas ciemności. Mróz unieruchomił mnie na długie miesiące. Nadzieja na wydostanie się z pułapki przyszła wraz z pojawieniem się Słońca. Jego jasne promienie coraz dłużej wędrowały po zamarzniętej powierzchni fiordu. W końcu, kiedy brzegi fiordu znowu wybuchły zielenią, byłam wolna. Łagodny wiatr pchał mnie na zachód, ku widocznemu w oddali błękitowi morza. I wtedy, nagle i niespodziewanie, znowu zostałam unieruchomiona. Dolna partia lodowego bloku, do którego należę, uwięzła na dnie fiordu. Wokół stoi wiele podobnych olbrzymów. Czyżby już koniec wędrówki?
Czterdzieści pięć kilometrów od czoła lodowca podwodna bariera spłyca fiord z głębokości sześciuset do zaledwie dwustu metrów. Większe góry lodowe kotwiczą tu nieraz na kilka sezonów, mniejsze swobodnie wypływają na szerokie wody zatoki Disko i dostojnie żeglują w dal. Soczysta zieleń otwierającej się w stronę ujścia fiordu doliny Sermermiut wydaje się kłócić z lodową martwotą. Bo wybrzeże to na Grenlandii synonim życia.
Zaciszna zatoka u ujścia fiordu Kangia od wieków stanowiła bezpieczne schronienie dla Eskimosów. Stabilna pogoda sprzyjała połowom, a żyzne, dobrze natlenione wody zatoki Disko dostarczały odpowiednich ilości jedzenia. Bywało jednak i tak, że aura odwracała się od ludzi. W latach szczególnie ciężkich, kiedy mężczyźni nie zdołali upolować dostatecznej ilości fok, nadchodził czas dramatycznych wyborów. Stare kobiety rzucały się z kilkudziesięciometrowej krawędzi skalnej w białe wody fiordu, aby nie odbierać pożywienia bardziej potrzebującym. Osiedle w dolinie Sermermiut funkcjonowało nieprzerwanie przez ponad trzy tysiące lat - aż do połowy ubiegłego wieku, kiedy jego mieszkańcy przenieśli się ostatecznie do funkcjonującej opodal już ponad sto lat osady handlowej. Współczesna, grenlandzka nazwa tego miasteczka brzmi Ilulissat i oznacza, jakżeby inaczej, "Góry lodowe".