podróże, wyprawy, relacje
ARTYKUŁYKRAJEGALERIEAKTUALNOŚCIPATRONATYTAPETYPROGRAM TVFORUMKSIEGARNIABILETY LOTNICZE
Geozeta.pl » Spis artykułów » Ameryka Południowa » Wenezuela - zaginiony świat (luty 2004)
reklama
Edyta Michalak, Sergio Yrigoyen Luna
zmień font:
Wenezuela - zaginiony świat (luty 2004)
artykuł czytany 4646 razy

RORAIMA

Z rańca szybkie pakowanie i trudne babskie decyzje, co zapakować do plecaka na 6 dni a co zostawić u Erica. Wynajęłyśmy we trzy jednego tragarza, cudem wpakowałyśmy się w jeden plecak. Jeepem dowieźli nas do Paraitepui a stamtąd piesza wędrówka przez Gran Sabanę około 4 godzin żeby dojść do pierwszego obozu. Upał daje się we znaki, zero wiatru. Droga pnie się niby łagodnymi pagórkami ale za to wysokimi. Wystartowaliśmy razem grupą, po jakiejś godzinie każdy już szedł samotnie, własnym tempem. Po drodzie mijaliśmy rzeki z oczkami wodnymi, naturalnymi jacuzzi więc zatrzymywaliśmy się, żeby zanurzyć w lodowatej wodzie. Rozbiliśmy namioty nad rzeką Rio Tek na czubku wzniesienia, wokół nas rozpościerała się panorama na tepui Kukenan i Roraimę. W obozie Indianie urządzili dla nas bar piwny, mieliśmy jeszcze zapasy rumu, wieczór był wesolutki.
Następny dzień był bardziej wyczerpujący głównie z powodu upału, przeszliśmy płaskowyż, zaczęliśmy podejście na Roraime. Podczas gdy my nieśliśmy małe plecaczki z podręcznymi rzeczami nasi tragarze mieli na plecach około 20 kg spiżarni w koszach wiklinowych wypchanych po brzegi a na czubku jeszcze pudlo z jajami. Gotowali dla nas bardzo smacznie, nie jakies tam puszki tylko wszystko świeże i przygotowywane od podstaw. Naszego przewodnika Alexa nazwalam mayor domusem. Facet prowadził wycieczkę, robił za tragarza, gotował, zarządzał resztą pracowników, przy tym bardzo miły, rozmowny człowiek z ogromnym spokojem ducha. Byliśmy już w chmurach. Temperatura zaczęła być swojska. Drugi obóz rozbiliśmy na ok. 2000 m pod ścianą Roraimy - Rio Kukenan. Od razu zaklepałam sobie miejscówke z oknem namiotu na Roraimę spowitą w obłoczkach. Stopy miałam zjechane do reszty. Połączenie nabukowych butów trekkingowych z oddychającą skarpetą to nie był dobry pomysł w tym klimacie. Oczywiście zasypki do stop Scholla nie zabrałam ze sobą, bo zajełaby mi wiecej miejsca w plecaku niż kolejna bluzka maskująca typu explore jungle. Zeszliśmy nad rzeczke z lodowatym oczkiem wodnym. Zanurzyłam się po szyję z ekstazą na twarzy ku niedowierzaniu Sergia dygocącego z zimna na brzegu. Ice woman! Powiedział kręcąc głową.
Kolejny i ostatni dzień wspinaczki był najtrudniejszy. Mieliśmy przejść stromą rampą skalną wzdłuż boku Roraimy, aby dostać się na szczyt. Droga składała się głównie z ogromnych głazów na które trzeba było nieźle zadzierać nogi. Za to był przyjemny chłodek wsród tropikalnej roślinności porastajacej rampę. Pod koniec wędrówki temperatura znacząco się obniżyła, było wilgotno i trochę padało. Szliśmy strumieniami po skałach, poprzez chmury nic w dole już nie było widać. Przed nami zaczęły wyłaniać się przedziwne formy skalne, zupełnie inna roślinność, rozpadliny skalne powodowały, że trzeba było uważnie patrzeć pod nogi. Zorientowaliśmy się z Sergiem, że narzucilismy za szybkie tempo, więc wygłodniali i zmarznięci długo jeszcze czekaliśmy na resztę grupy i przewodnika.
Obóz tzw El Hotel to blok skalny z płytkimi jaskiniami. Tam rozbiliśmy namioty. Mój namiot znajdował się pomiędzy dwoma namiotami Brazylijczyków, którzy nawoływali się nawzajem ze środka i nie podobał im się mój pomysł, żeby sobie poszli pogadać za skałę. Pogoda na szczycie jest zmienna, raz pada i jest chłodno, za chwilę wychodzi słońce i robi się gorąco. Zastanawiałam się, co właściwie cały dzień będę robić na czubku. Zaliczyłam Roraimę to mogę zejść a nie koczować tu do następnego dnia. Alex zaproponował całodniowe łażenie po szczycie. Zagryzłam zęby bo pęcherze na stopach utrudniały mi chodzenie i zabrałam się z pozostałymi. Było naprawdę warto! Krajobraz jest iscie kosmiczny, jak na marsie albo na ksiezycu, można podejść do krawędzi Roraimy i pod sobą widzi się chmury, nagle pojawiają się przepascie i skacze się po skalach, gdzie indziej wylaniaja się rozne sciany skalne formujace dziwne postacie, bagniste rozlewiska porosniete kaktusowata roslinnoscia, dolina kryształowa cała usiana jest na biało kryształami. Najciekawsze było jezioro w głebi ziemi do którego można było się dostać tylko obejmujac strome sciany skał, przechodząc po drzewie, aby wreszcie zejsc szczeliną przez pieczarę. Do jeziora spada wodospad, wspaniale było stanąć pod takim prysznicem.Po całodniowym chodzeniu przyzwyczailam się do towarzyszacego mi bolu stop.

GRAN SABANA

Rankiem rozpoczęliśmy schodzenie z Roraimy. Przed nami caly dzien wedrowki. Ta sama droga w dół, po blokach skalnych i strumieniach. W porze lunchu dotarliśmy do II campu. Dopadł nas deszcz, postalismy chwile w szopie ale chec zejscia w dol i zakonczenia wedrowki była silniejsza. Po oddaleniu się od Roraimy krajobraz znow się zmienil, upał na Gran Sabanie. Szlam sama, czasem gdzies w oddali widzialam kogos z grupy, co pozwalalo mi odczuc, ze ide dobra droga. W pewnym momencie przezwycieza się zmeczenie, narzuca się pewien rytm i idzie byle do przodu. Wolalam nie zatrzymywac się i nie siadac, z obawy, ze nie wstane. Ogromna ulge przynosilo po prostu zanurzanie się w rzece we wszystkim w czym się idzie i dalej przed siebie. Mysli przejrzyste i wreszcie slyszalam sama siebie, dziwnie to uczucie. Poznym popoludniem zobaczylam przed soba I oboz. Nastepnego ranka ostatni marsz do wioski indianskiej w punkcie 0, skąd już czekaly na nas jeepy i pyszny lunch. Nie moglam uwierzyc, ze naprawde doszłam, wytrzymalam, cieszylam się jak dziecko i czulam ogromna satysfakcję.

SANTA ELENA

W hotelu szybkie decyzje. Grupa jedzie dalej nocnym autobusem w delte Orinoco. Mam dosyć, marzy mi się tropikalny drink pod palma. Zdecydowałam, że rano odlaczam się od grupy i lapie samolot gdzies na plaze. Pozostaly 2 godziny do odjazdu autobusu. Sergio musial w ciagu tego czasu przeorganizowac swoje plany na najblizszy tydzien, żeby do mnie dolączyc. Usiadłam w przydroznej knajpie rozkoszujac się brakiem planu. Po raz pierwszy w zyciu zero planu, po prostu gdzies tam dojade. Eryk zaproponowal pomoc w rezerwacji samolotu na Margarite i znajomego taksowkarza na lotnisku. Kierowca autobusu do Ciudad Guajana jechal jak szalony, ciezko było się zdrzemnac, do tego klima na full, przewalajace po polkach drewniane laski z Roraimy. Szarym switem grupa wysiadla a my pojechalismy dalej na lotnisko.

MARGARITA

Jestem w raju. Aleja kokosowa wzdluz plazy, wszystko emanuje erotyzmem i swiezoscia tropikalnych drinkow, gorace brazylijskie rytmy, tu wszyscy glosno sluchaja muzyki. Na samej plazy urocze bary pokryte strzecha, wieczorem tance salsa i marengue. Nocne zycie Playa El Agua bardzo przypadło mi do gustu.
Strona:  « poprzednia  1  [2]  3  następna »

górapowrót
kursy walutkursy walut
[Źródło: aktualny kurs NBP]