Tam gdzie na plaży rosną palmy kokosowe.
artykuł czytany
15564
razy
Uwielbiam podróżować i podróże są moją wielką pasją. W marcu 2003 roku postanowiłam odwiedzić Brazylię - największy kraj w Ameryce Południowej (zajmuje 47,7 % kontynentu) i piąty pod względem wielkości na świecie. Podróżując między Zwrotnikiem Koziorożca a Równikiem odnalazłam Jericoacoara - ukryty przed światem raj na brazylijskiej ziemi - zagubioną wśród żółtych wydm rybacką wioskę nad Oceanem Atlantyckim (dokładne położenie: dł. geogr. 2:50'15'' S, szer. geogr. 40:34'00'' E).
Według "The Washington Post" to właśnie tam znajduje się jedna z dziesięciu najpiękniejszych plaż na świecie. Z Europy nie jest łatwo dotrzeć do Jericoacoara a większość napotkanych tam turystów to hipisi ze Stanów Zjednoczonych lub Brazylii. W moim przypadku najpierw musiałam odbyć prawie dwu godzinny lot z Warszawy do Frankfurtu a następnie około dwunastogodzinny lot z Frankfurtu do Sao Paolo i około trzy i półgodzinny lot z Sao Paolo do Fortalezy. Z Fortalezy do Jeri (tak zdrobniale nazywa się Jericoacoara) jest ok. 300 km na zachód. Najpierw jedzie się ok. 5 godzin mini-busem a ostatni - około dwudziesto kilometrowy odcinek - pokonuje się ciężarówką. Niestety do Jericoacoara nie prowadzą drogi w europejskim rozumieniu tego słowa i spory odcinek ciężarówka pokonuje jadąc przez wydmowy teren regionu Ceara, m.in. wzdłuż wybrzeża Oceanu Atlantyckiego (trzeba wybrać porę odpływu aby i ta droga była przejezdna). Na mocy Dekretu nr 90.379 z dn. 29 sierpnia 1984 r. okolice wioski Jericoacoara (teren o łącznym obszarze około 200 km2) są chronione przez rząd Brazylii (Area de Proteçao Ambiental) i nie wolno tu budować dróg, zanieczyszczać terenu, polować a budowa domów została ograniczona tylko i wyłącznie do samej wioski (teren wielkości ok. 1 km2). Od 1992 r. nie wolno stawiać żadnych nowych budynków nawet i w samej Jeri - ma to powstrzymać rosnący z roku na rok napływ turystów. W 2002 r. okolice Jericoacoara uznane zostały za teren Parku Narodowego.
Na miejscu wita nas wioska niegdyś rybacka a obecnie również turystyczna. Nie ma tu dróg jedynie wszechobecny żółty piasek tworzący uliczki między domami. Nie ma tu również hoteli tylko pousady czyli pensjonaty (najczęściej parterowe, niekiedy jednopiętrowe). Takich pousad jest wiele w Jericoacoara i już za kilka dolarów od osoby można tu spędzić noc w przytulnym pokoju z łazienką i telewizorem. Pousady najczęściej posiadają dziedzińce z rozwieszonymi kolorowymi, ręcznie haftowanymi hamakami. Każdy hamak jest inny i każdy jest niepowtarzalnie piękny. Czy może być coś przyjemniejszego niż popołudniowa drzemka w takim hamaku w cieniu drzew cajú?
Okolice Jericoacoara najlepiej zwiedzać bardzo popularnymi tam samochodami buggy. Na miejscu razem z moimi koleżankami zaprzyjaźniłyśmy się z dwiema Argentynkami Claudią i Adrianą, które zaproponowały nam wspólną wyprawę. Całodniowa wycieczka buggy - przy pięciu osobach biorących w niej udział - kosztowała nas po 30 Reali od osoby (1 Real = ok. 1,2 PLN). W cenę wliczona była również obsługa kierowcy-przewodnika. Nasz przewodnik obwiózł nas po okolicy pokazując dzikie laguny, plaże muszelkowe, wielkie piaszczyste wydmy, wybrzeże rzeki Guriú, przedziwne drzewa oraz zagubione rybackie chaty. W jednym z takich miejsc - w typowej rybackiej wiosce Tatajuba - zatrzymaliśmy się na obiad. Zamówiłyśmy rybę oraz sałatki i razem z naszym przewodnikiem udałyśmy się na przejażdżkę wzdłuż wybrzeża oceanu. Po około dwóch godzinach wróciliśmy a nasz obiad był gotowy - grillowana ryba (która miała ponad metr długości!) i całe mnóstwo przepysznych sałatek. Pełen obiad wraz z napojami kosztował nas po 12 Reali od osoby. I muszę przyznać, że tak wspaniale przyrządzonej ryby nie jadłam nigdzie w Europie!
Dużą atrakcją było dla nas surfowanie po wydmach. Mimo, iż według opisu Lonely Planet jest to zajęcie tylko dla szalonych - my postanowiłyśmy spróbować tego lokalnego sportu. Na specjalnie przygotowanej desce jedzie się jak na sankach prosto w dół kilku metrowej wydmy. Wrażenie było niepowtarzalne - niestety później z deską pod pachą trzeba było wspiąć się z powrotem na wysoką wydmę gdzie czekał nasz przewodnik i współtowarzyszki podróży.
Gdy zmęczone równikowym słońcem postanowiłyśmy trochę odpocząć nasz przewodnik zawiózł nas nad dziką lagunę - i wtedy poczułam się jak na rajskiej plaży - morska woda, która miała lazurowy kolor, piasek biały jak śnieg i kokosowe palmy... Aż nie chciało nam się stamtąd nigdzie dalej jechać. Niestety na równiku wieczór nadchodzi bardzo szybko i już około 18:30 zaczyna robić się ciemno.
Wieczorami w Jericoacoara też nie można się nudzić. W restauracjach na plaży od ok. dziesiątej wieczorem aż do rana gra muzyka. Można potańczyć do dźwięków forró (lokalny rytm) i samby albo skosztować brazylijskich smakołyków wytwarzanych z owoców goiaba (guava) lub orzeszków cajú. Wielbiciele oryginalności kulinarnych powinni koniecznie spróbować bananową pizzę, czyli Pizza Banana. Wieczorem można też przejść się po Jeri i posłuchać jak zagubieni wśród palm lub siedzący na werandach pousad turyści grają na gitarach i śpiewają.
Przeczytaj podobne artykuły