4 x A - Ameryka, Argentyna, Andy, Aconcagua 2008
artykuł czytany
1162
razy
"Są tylko trzy prawdziwe dyscypliny sportowe, walki byków, wyścigi samochodowe i alpinizm, reszta to tylko gry" - E. Hemingway
Relacja z wyprawy Klubu Alpinistycznego 'Homohibernatus" - "Aconcagua 2008- śladami polskich podróżników"
Dzień ataku
Spoglądam po twarzach współtowarzyszy, widać po nich ogromne zmęczenie, 11 dni regularnego wycisku, który zafundowała nam góra widać w każdym centymetrze ciała, brak odpowiednich posiłków które dostarczają tak ważne kalorie tak potrzebne do normalnego funkcjonowania, mróz i wiatr który tnie powietrze z prędkością do 70 km/h szarpiący nasze ciała jak marionetkami zrobił już swoje. Resztka woli walki którą zachowaliśmy aby zdobyć Acconcahuac - Kamiennego Strażnika jak zwą miejscowi Aconcague każe nam szarpnąć jeszcze raz ciała i wejść na tą diabelska górę.
Warszawa - 3 miesiące wcześniej
Zasiadam do komputera po obfitym śniadaniu aby przeczytać poranna pocztę. List od Magdy potwierdzający jej uczestnictwo w wyprawie na Aco nie jest niczym dziwnym. Twarda zawodniczka z Poznania nie zastanawiała się ani minuty, gdy zaproponowałem jej w styczniu wyprawę na dach Ameryki Południowej. Skład kompletował się dość długo, na sam koniec jednak wypadła nam z listy Ania Czerwińska, ale pewne sprawy pokrzyżowały jej plany. W ostatniej chwili dołączył do nas Michał. 3 miesiące załatwiania spraw, korespondowanie z agencjami mulników, załatwianie sprzętu, biletów, ubezpieczenia sprawiło, że zleciały jak z bicza strzelił. Pozostało tylko czekać na dzień wylotu.
Santiago - 14 dni wcześniej
Lądujemy w stolicy Chile po 24 godzinach lotu bez większych przygód. Na odprawie celnej tylko Magdę dopadają labradory z sekcji narkotykowej, na szczęście to tylko zabronione wwozem jabłka ale słychać czasami o podrzucanych zakazanych towarach turystom. Samo miasto zaskakuje czystością, bezpieczeństwem, mnóstwo policji i wojskowych, uśmiechniętymi obywatelami, na ulicach widać mnóstwo obejmujących się par, może dlatego ze styczeń to u nich pora wakacji, środek lata. Nocnym autobusem przedostajemy się do Mendozy, miasta wypadowego w Andy w Argentynie. Lekkie "trzepanie" bagaży na granicy przypomina nam nie tak odlegle PRL-owskie czasy.
Mendoza zaskakuje zielenią i kameralnym charakterem choć to 700 tysięczne miasto. Zamieszkujemy w Independencii, rodzinnym hostelu z górskim klimatem. Po załatwieniu permitow na atak szczytowy robimy zakupy żywności i gazu do naszych palników. Resztę czasu poświęcamy na zwiedzanie city zniszczonego doszczętnie 200 lat temu przez trzęsienie ziemi.
Los Penitentes - 12 dni wcześniej
Wieczornym busem dostajemy się do Los Penitentes, miejscowości wypadowej do doliny Horcones i Vacas a także siedziby firmy Fernando Grajalesa zajmującego się transportem na mułach sprzętu do Plaza de Mulas i Plaza Argentina , baz pod Aco. My pójdziemy Puerta de Vacas, drogą dłuższa ale zdecydowanie ciekawszą obfitującą w więcej zieleni, potoki i wodospady. I na dodatek dużo spokojniejsza, dziennie przemierza tedy ok. 20 osób gdzie przy Horcones i 200 osobowych pielgrzymkach to oaza spokoju.
Słonce pali niemiłosiernie i już po paru godzinach widać ze mimo kremów będą poparzenia. Po drodze spotykamy stado mułów pasących się swobodnie bez opieki. Są zbyt zadbane aby były dzikie. W Papa Lenias (2800m) gdzie stajemy na pierwszy nocleg okazujemy pozwolenia strażnikom parku, w zamian dostajemy woreki na śmieci który przy wyjściu z parku musimy zdać. Wieczór mija wesoło, poznajemy jeszcze parę ekip polskich które to zdecydowały się wchodzić drogą która 74 lata wcześniej wytyczyli nasi rodacy (Narkiewicz, Ostrowski, Osiecki).
Przeczytaj podobne artykułyfotoreportaż