4 x A - Ameryka, Argentyna, Andy, Aconcagua 2008
artykuł czytany
1162
razy
Wiatr ucicha. Wschodzące słońce momentalnie zaczyna operować, robi się gorąco, ściągamy puchowe kurtki ale na tej wysokości niewiele to pomaga. Przed nami idzie ok. 20 osób którzy atakują od Berlina (5850 m), obozu z drogi przez Plaza de Mulas (4300 m). Odliczam kroki do 100 i stop. Regulacja oddechu i tak w koło. Wraz ze wzrostem wysokości zmniejszam liczbę odliczanych kroków, coraz ciężej łapać rozrzedzone powietrze. Doganiamy naszą trójkę znajomych. Na grani nad obozem III krotki odpoczynek .Wśród atakujących słychać języki z całego świata, od japońskiego, poprzez słowiańskie i germańskie a na miejscowych skończywszy. Uzupełnienie płynów, jakiś baton czekoladowy i znowu trzeba się podnieść. Mijamy drewniany domek przy Independencji (6300 m), schronienie dla 3-4 osób na wypadek załamania pogody.
Przed nami osławiony żleb Canaletta, każdemu pot leci ciurkiem, choć mróz nie odpuszcza. Wymieniam parę słów z Masą - Japończykiem, który pozuje do zdjęcia przy nawisie, gdzie większość atakujących górę zostawia swoje plecaki. Dochodzi 15. Podobno jeszcze godzina. Jeszcze? Aż! O tej godzinie słyszę już od południa. Liczba kroków miedzy odpoczynkami zmniejszyła się do 30.
Zdejmuję sweter puchowy i tylko rozsądek nakazuje mi nie zdejmować koszulki z długim rękawem i czapki, żar z nieba, skwar jak na pustyni połączony z maksymalnym wysiłkiem ogranicza moją liczbę kroków do 10. Ostatnie 200 metrów jest katorgą ale dochodzące z góry okrzyki zwycięstwa podrywają człowieka do jeszcze jednego zrywu. W końcu jest. Upragniony, wymarzony szczyt. Aconcagua zdobyta! Przez pierwsze parę minut nie dochodzi to do nas, rozglądamy się w około nie wierząc, że to już koniec naszej wspinaczki. Razem z nami jest parę osób, niektórzy reagują okrzykami, niektórzy całkowitą ciszą, jedno jest pewne - radość pokonania nie tylko góry ale i samego siebie, swoich słabości jest wielka. Seria zdjęć. Świadomość jednak, że jeszcze trzeba zejść, nie pozwala nam na długi zachwyt. W powrotnej drodze spotykamy naszych znajomych, jeszcze chwila i oni tez będą świętować. Na drogę powrotna tez trzeba zostawić spory zapas sił, błąd może kosztować w najlepszym wypadku siniaki i zadrapania a w najgorszym śmierć. Moment kiedy lądujemy w namiocie z uczuciem zwycięstwa jest błogim stanem. Sam szczyt i moment jego zdobycia jest wspaniały ale droga do niego prowadząca jest najistotniejsza, ciężka, wymagająca dużej pracy, wytrwałości, potu i wyrzeczeń ale jakże satysfakcjonująca.
Statystyki wyjazdu
2 razy helikopter zabierał z bazy PA turystów z obrzękiem płuc, 4 turystów zabrał na ich wyraźne życzenie, zrezygnowali po 5 dniach wyjścia z Los Penitentes, 24 osoby nie dotarły wcale do Camp II (5800 m) a to tylko te dane widziane na żywo od strony PA, co się dzieje od Plaza de Mulas, gdzie średnio jest 10-krotnie więcej chętnych na przygodę, tylko można sobie wyobrazić. Średnio szczyt zdobywa 30% atakujących. Rokrocznie na Aco ginie więcej turystów niż na wszystkich 8-tysiecznikach razem wziętych. Nie piszę tego po to, aby kogoś wystraszyć, ale góry to nie żarty i trzeba się do nich solidnie przygotować.
Na koniec chciałbym dodać, aby każdy z nas stawiał sobie coraz wyżej poprzeczkę, nie tylko związaną z górami i podróżami ale i tą zawodową, i tą związaną z pasjami życiowymi, bo tylko tak kiedyś będziemy mogli śmiało spojrzeć w tył, wspomnieć nasze życie i śmiało powiedzieć, że nie żałowało się jego ani jednej minuty. Niech każdy z nas wierzy mocno w swoje marzenia, nie tylko te związane z podróżami, z pracą ale i te zwykłe, malutkie, bo jeżeli naprawdę mocno w nie wierzymy, to na pewno się spełnią. Trzymam kciuki za Was i za nie wszystkie. Do szybkiego…
Przeczytaj podobne artykułyfotoreportaż