Uyuni - słona pustynia, tysiącletnie kaktusy, aktywne wulkany i laguny w kolorach tęczy
artykuł czytany
2989
razy
Boliwia wciąż jeszcze nie cieszy się wśród podróżników popularnością, na jaką zasługuje. Więcej słyszy się o tym kraju ze względu na kontrowersyjne projekty polityczne prezydenta Evo Moralesa, niż na wyjątkowe miejsca, którymi może się pochwalić i na piękno boliwijskiej przyrody. To właśnie tu znajduje się najwyżej położone miasto świata (4800 m.n.p.m.), Potosi, które w czasach kolonizatorów było jednym z najbogatszych miast Ameryki Południowej i głównym źródłem srebra Korony Hiszpańskiej. Rozwinęło się dzięki pracy niewolników, zarówno rekrutowanych spośród tubylczej ludności, jak i sprowadzanych z Afryki, a dziś, kiedy złoża srebra są dawno wyczerpane, żyje wspomnieniami dawnej świetności. W 1987 r. zostało wpisane na listę światowego dziedzictwa kultury UNESCO.
W boliwijskiej części andyjskiego płaskowyżu Altiplano, największej po Tybecie wyżyny świata, położona jest też największa solna pustynia: Salar de Uyuni. Ze stolicy La Paz można wybrać się statkiem do dżungli, a na granicy z Peru leży Titikaka, najwyżej położone żeglowne jezioro świata, po którym pływają zbudowane z trzciny wyspy. I są to tylko niektóre z atrakcji, jakie kraj ma do zaoferowania…
Boliwia podzielona jest na dziewięć departamentów. Pięć biedniejszych z nich leży w obrębie Altiplano, a cztery pozostałe, bogatsze, są tropikalne i nizinne. Na podział geograficzny nakładają się różnice etniczne i społeczne, tym wyraźniejsze, że Boliwia to jedyny kraj w Ameryce Łacińskiej, którego większość mieszkańców deklaruje się jako Indianie. Mimo to, ludność tubylcza prawo wyborcze otrzymała dopiero wskutek rewolucji w 1952 r., a aż do początków XXI wieku rządzenie było domeną potomków kolonizatorów.
Wśród ponad trzydziestu zamieszkujących kraj grup ludności indiańskiej trzy dominujące to Keczua, Guarani i Ajmara. Z tej ostatniej wywodzi się Juan Evo Morales Ayma, pierwszy w Ameryce Łacińskiej prezydent pochodzenia indiańskiego, urzędujący od 2006 r.. Jego rządy zaostrzyły jeszcze istniejące już w kraju antagonizmy. W najbardziej otwarcie dążącej do niepodległości i zarazem najbogatszej prowincji kraju, Santa Cruz, na tle referendum dotyczącego autonomii wybuchły w 2008 r. stłumione przez wojsko zamieszki. Ubiegłoroczne wybory prezydenckie, w których Morales ponownie został wybrany głową państwa, ponownie zaogniły istniejące w kraju antagonizmy. O ile jednak w na nizinach prezydent nie jest popularny, w wyżynnych rejonach poparcie dla Moralesa widać na każdym kroku. Ściany domów oblepione są wyborczymi plakatami, a na wielu widnieją też napisy takie jak: „Bolivia cambia! Sí!” („Boliwia się zmienia! Tak!”) czy „Bolivia unida con Evo” („Zjednoczona Boliwia z Evo”).
Nie inaczej jest w Potosi, prowincji położonej na południowym wchodzie kraju, graniczącej z Chile i Argentyną, zamieszkiwanej w większości przez ludność pochodzenia Keczua. Od czasów konkwistadorów, a konkretnie od rozkazu wydanego przez Karola III Hiszpańskiego, charakterystyczny ubiór kobiet z tego plemienia to szeroka spódnica, tzw. pollera, oraz przypominający angielski melonik kapelusz, zwany bómbin. Wszyscy, i kobiety, i mężczyźni, bez przerwy żują liście koki, znanej i uprawianej w na ternach dzisiejszej Boliwii od czasów przedkolumbijskich. Ich gorzki sok zabija głód, znieczula i pomaga zwalczać objawy choroby wysokościowej. Prowincję tę na pewno warto zobaczyć, zanim jego mieszkańcy nauczą się od swoich chilijskich i argentyńskich sąsiadów świadczyć usługi turystyczne na „światowym poziomie”. Do tego czasu zwiedzający Boliwię mogą jednak liczyć na to, że nie tylko zobaczą niespotykane i piękne krajobrazy, ale też doświadczą autentyzmu, który wiele innych miejsc już bezpowrotnie utraciło. Jednym z najbardziej popularnych miejscowości regionu jest Uyuni - małe i spokojne, które samo w sobie ma niewiele do zaoferowania zwiedzającym. Turyści przybywają tu jednak autokarami z Sucre i La Paz oraz pociągami z Oruro i leżącego na granicy z Argentyną Villazón z uwagi na rozciągającą się na południowy wschód od miasta imponującą pustynię solną - wspomniany już Salar de Uyuni.
Wzdłuż głównej ulicy miasta zainstalowały się, jedna obok drugiej, włoskie restauracje. Łatwiej tu o pizzę niż o potrawy kuchni boliwijskiej, które z resztą dla Polaków nie są zbyt atrakcyjna – je się tu często rosół z kury albo przypominające kotleta pico macho. W centrum miasta turystów co chwilę zaczepiają naganiacze z agencji oferujących „salar tour”. Tego typu biur turystycznych jest w miasteczku bez liku i wszystkie proponują te same usługi w podobnych cenach. Najbardziej popularne jest podróżowanie jeepem, choć bardziej aktywni mogą też przejechać Salar na rowerze. Wycieczki samochodowe trwające do jednego do czterech dni. Opcja trzydniowa oprócz wizyty na solnisku obejmuje zwiedzanie cmentarzyska pociągów, piaszczystej pustyni i gejzerów, kąpiel w gorących źródłach, oglądanie dymu wydobywającego się z aktywnego wulkanu i wizytę w lagunach których wody mienią się wszystkimi kolorami tęczy i gdzie żyją kolonie flamingów.
Chcąc zdecydować się na wycieczkę należy upewnić się co do szczegółów, na przykład dotyczących zakwaterowania. Niektóre grupy lokuje się bowiem w położonym na skraju pustyni Hotel de Sal, całym zrobionym oczywiście z soli, podczas gdy inne śpią w betonowych barakach. Dobrze jest też wcześniej poznać swojego przewodnika, aby przekonać się, czy będzie on potrafił uzupełnić wyprawę komentarzami i opisami zmieniających się jak w kalejdoskopie krajobrazów, a nie ograniczy się do roli milczącego kierowcy, jak to się niestety stało w wypadku chłopaka zapewnionego przez „moją” agencję.
Przeczytaj podobne artykuły