Peru'98
Geozeta nr 5
artykuł czytany
2446
razy
Poszczególnych ziarenek iłu nie da się odróżnić gołym okiem. Mają mniej niż 0,002 mm. Skaleń, piryt, inne minerały. Jedne powszechne, drugie rzadkie, Trudno je dojrzeć w takiej masie. Ziemia jest spękana. Głębokie bruzdy odsłaniają przekrój. Warstwy iłu namywane tu przez lata są teraz widoczne bardzo dobrze. Warstewka nad warstewką. Jaśniejsze i ciemniejsze. Każda nie grubsza niż milimetr, może mniej. Nierówne pęknięcia dzielą ten obszar na niewielkie kawałki. Ił jest żółty i suchy. Tak suchy, że na słońcu krawędzie popodginały się do góry. Od dawna nie ma tu wody, nie ma życia. Jest pustka. Sucha pustka i nic więcej. A przecież nie dalej niż dwieście metrów stąd jest woda, życie i wszystko, dosłownie wszystko żeby ten obszar odmienić. Chłodne wody Oceanu Spokojnego pełne ryb, skorupiaków, słoni morskich - jedne z najżyźniejszych łowisk świata, plaże usiane norkami krabów, a nad tym wszystkim ptaki...
Lima
Lima ma osiem milionów mieszkańców i kilka dzielnic-miast. Jedną z nich jest Jesús-María. Zamieszkuje ją bogatsza część limańskiej społeczności. O ile można mówić o czymś takim jak limańska społeczność. Bo cóż wspólnego z ludźmi z Jesús-María, czy Miraflores mają ci zza rzeki Rimac? Ich domy są zbudowane z nie wypalonej szarej cegły, nie otynkowane. A i te należą do okazalszych w tej dzielnicy. Na jedną z otaczających gór, po stromym zboczu wspina się najgorsza zabudowa. Jedne nad drugimi piętrzą się kawałki blachy, folii, tektury, połamanych desek, utrącanych cegieł, pękniętych szyb. Im wyżej tym biedniej to wygląda. Tuż pod szczytem, na którym ustawiono wysoki krzyż, konstrukcja domów opiera się wyłącznie na bambusowych drągach i kolorowej folii.
Mieszkańcom Jesús-María kolorowa folia służy jedynie do noszenia zakupów ze sklepu do auta. Ich domy, często z dwoma garażami, są w pastelowych odcieniach jaskrawych kolorów. Co najwyżej dwa piętra, z szerokimi fasadami przeszklonymi nieraz w całości. To co się rzuca w oczy przechodniowi zza płotów, to zieleń. Drzewa liściaste i palmy, ozdobne krzewy, kwiaty pnące i płożące. W donicach, skrzynkach, beczkach, bezpośrednio w ziemi.
Wszystkie domy ogrodzone są wysokimi płotami - przylegające do siebie deski, ale częściej mury - tynkowane i malowane. Płoty zwieńczono zwykle kolczastymi drutami. Dwa lub trzy poziome rzędy poprzedzielane pionowymi kątownikami. Na nich często porcelanowe izolatory i tabliczki z trupią czaszką. To co łączy wszystkich mieszkańców Limy to właśnie te druty. Nie na ulicach lecz na szczytach płotów dochodzi do spotkań twarzą w twarz.
Octavio
Octavio jest właścicielem dużej ciężarówki-lawety. To coś! Można na przykład nająć się do przewozu ładunku. A z tego są pieniądze. Tak właśnie się stało. Octavio dostał dobre zlecenie - ma przewieźć spychacz z jednego miasta do drugiego. Zlecenie jest dobre bo spychacz jest wojskowy, a więc umowa, zapłata i wszystko jest pewne. Nikt Octavia nie oszuka, bo choć nie w ciemię bity, "przekręty" zdarzały mu się już nie raz. Octavio bierze do szoferki swego kumpla Pablita, a na pakę spychacz i rusza w drogę.
Między jednym miastem a drugim w linii prostej jest wszystkiego ze 200 kilometrów i to po asfalcie. Ale ja spotykam Octavia na pustyni, na drodze po której z trudnością pojechałby terenowy samochód, a cóż dopiero ciężarówka ze spychaczem. Droga jest pełna wyrw, dołów, wypłukanych rowów, raz wiedzie przez miękki pył, w którym człowiek zapada się po kostki, innym razem po kamieniach wielkości główki kapusty. Dlaczego on tędy jedzie? - Bo tędy lepiej. I ta odpowiedź musi wystarczyć.
Ale kiedy spotykam Octavia - na pace nie ma spychacza. Gdzie jest? Spadł. Kilkutonowy spychacz spadł. Teraz trzeba jechać do jednostki docelowej po kierowcę, mechanika, i paliwo do spychacza, żeby go ruszyć z miejsca.
Przeczytaj podobne artykułyfotoreportaż