Od Atlantyku do Andów, cz. I
Geozeta nr 1
artykuł czytany
1014
razy
Dzień 11.
Oto nowe działania maniakalne - piszemy bajkę. Ma ona wspólny początek a reszta to już nasza indywidualna inwencja. Jest to taka mała opowieść synchroniczna. Oto jej początek...
...dawno, dawno, temu, za siedmioma głębokimi i siedmioma płytkimi oceanami żył sobie w serwetce Królkonik. W przedśmiertnych majakach zdarzył mu się taki sen...
I oto ciąg dalszy:
...Karmazynowy Las Starych Snów spowity szarą mgłą sprawiał wrażenie Niebytu Nocy. Zawiłą Ścieżką Gwiazd, z zachodu na wschód maszerował mały Królkonik. Nie bardzo wiedział skąd idzie i dokąd zmierza. Za plecami miał Mleczną Nicość, zaś przed sobą Białą Pustkę. Po prostu szedł. Stare sny w Karmazynowym Lesie były jedynymi mieszkańcami. Nikt oprócz nich tu nie przebywał, nikt nigdy tu nie bywał. Jedynie czasami, gdy umierali ludzie, stworzenia, rzeczy o pięknych długich snach, przyjmowani byli do Starego Snu. Nie zdarzało się to jednak nazbyt często. Królkonik nie wiedzieć czemu był tu i szedł. Gdy tak podążał Mgielną Drogą zupełnie niespodziewanie wytoczył się z błota drogi Kremowy Talerz Pełen Niesamowitości - Klusek z Mięsem. Królkonik przyglądał się z rosnącym niedowierzaniem zawartości talerza. Zauważył, iż kluski były nie-kluskami krwawych robali, a mięso nie-mięsem gnijącej szczurzycy. Wtem zabulgotał na talerzu sos zgniłych grzybów:
- Ścierwo! Ścierwo! Cholera, ale Ścierwo!
Sos umilkł. Królkonik milczał struchlały.
- Ścierwo! Ścierwo! Cholera, ale ścierwo!
Sos umilkł ponownie by po chwili wydać z siebie dźwięki wstrętnego odoru.
- I co tak stoisz i gapisz się, w mordę?! Nie pamiętasz mnie?
Z prędkością trzykrotnie niewyobrażalnie szybszą od lotu gza Królkonik myślał. I nagle wrzasnął
- O rzesz ty w d...!
I pobiegł szybko na południe przez Mgielne Chaszcze. Biegł nie wiadomo jak długo. Gdy zmęczył się zbyt bardzo by biec dalej przystanął. Stał znowu przed Kremowym Talerzem.
- Ścierwo! Cholera, ale z ciebie ścierwo! Pamiętasz okrutny i zły Królkoniku?
- Tak pamiętam ciebie dobrze - odparł zmęczony i zniechęcony - co tu robisz i dlaczego mnie nękasz?
- Chłe, chłe he błeeee - ryknął śmiechem zagubionej wyobraźni - bardzo dobrze, że pamiętasz o swoich małych manipulacjach rzeczywistością. I po co ci to było Królwokobylico ? Byłem codziennym koszmarem, o którym próbowałeś zapomnieć, gdy otwierałeś swe plugawo zaropiałe oczęta każdego ranka. To nic, że udało ci się stworzyć ułudę dla kwiatów i drzew. Nie mogłeś tego zrobić dla siebie, a teraz jest już za późno Kórwokobylico. Widzisz ten obłąkany Las Starych Snów ? Oto twoja rzeczywistość stworzona i prawdziwa. Kórwokróliskobylica milczał. Śnięte drzewa z wielkim hukiem kropel deszczu ginęły pod żelazną dłonią Wiatru Zagłady...
Dzień 15.
Dzień obfituje w wielkie wydarzenia. Już z samego rana, gdy wybrałem się na tradycyjny spacer na dziób ujrzałem latające ryby! Po obiedzie siedziałem na dziobie spokojnie próbując ogarnąć bezmiar oceanu, w błękitnej toni pojawił się delfin. Przemknął niezwykle zgrabnie i godnie dziecka oceanu tuż przed dziobem statku i zniknął. Dziś wieczorem po raz pierwszy w życiu przekroczę Zwrotnik Raka. Trudno znaleźć słowa...
Dzień 18.
Najpiękniejszy wschód słońca zaistniał tego ranka. Chociaż nie było go widać nawet przez moment, to gra światła i cienia na bogatym ornamencie nieba przytłaczała swoim bogactwem.
Dzień 20.
Pobudka planowo o godzinie 2.30. Herbatka, chleb z dżemem, parę ziewnięć i ruszamy do mesy. Nasi współpasażerowie mile nas zaskoczyli przynosząc skrzynkę piwa. Na początku spokojnie rozrabiamy farby. Następnie gotową wielobarwną papkę nakładamy sobie wzajemnie na twarz. Efekt jest dość przyjemny. Gdy ujrzałem w lustrze twarz, czułem satysfakcję; błękitne włosy z pomarańczowym pasem pomiędzy uszami, kilka kępek brązowych, a na twarzy gra zielonego, pomarańczowego i niebieskiego. Resztę ciała skryły różnobarwne zacieki tworząc kolorowy chaos. Niestety nie wiem co miałem na plecach, to pozostanie tajemnicą twórców.
Sylwia posiadała najbardziej usystematyzowane wzorki. Były to kwiatuszki, krateczki, drzewka a wszystko to stworzone przy wykorzystaniu sześciu kolorów farb do znakowania ładunku: jasno zielonej, ciemno zielonej, jasno żółtej, szaro żółtej, niebieskiej i pomarańczowej. Niestety nie zgodziła się pomalować sobie włosów. Dominika, nasza współpasażerka, wsmarowała w ciało zieleń i błękit dzięki czemu wyglądała jak syrena. Również Niemcy wyglądali dość atrakcyjnie: Fisherman z żółtą głową w różowe cętki i z niebieskim nosem oraz ciałem niebiesko - pomarańczowym, jego kolega wybrał dla siebie tylko dwa kolory niebieski i pomarańczowy.
Bartek - na włosach kupa niebieskiej i pomarańczowej farby, twarz od nosa w górę zielona, w dół niebieska, reszta ciała pomalowana na dowolny temat nie rozpoznawalny.
Równik minęliśmy o 6.10. Szkoda, że chrzest morski musieliśmy sami sobie zorganizować. Załoga była zbyt zblazowana, żeby cokolwiek zrobić.