Od Atlantyku do Andów, cz. I
Geozeta nr 1
artykuł czytany
1014
razy
Wieczorem odbył się alarm przeciw pożarowy. Godzina rozpoczęcia wiadoma była od południa tak by wszyscy mogli się należycie przygotować i nikt nie był zaskoczony „pożarem”, który wybuchnie w kuchni półtorej godziny po obiedzie. Syreny alarmowe zawyły punktualnie. Marynarze leniwym krokiem dotarli na rufę, gdzie trzeci oficer sprawdził listę obecności, a później przeczytał kto czym będzie się zajmował. Następnie rozwinięto węże strażackie. Nie puszczono w nich wody z uwagi na to, że zbyt długo musiały by schnąć. Akcja zakończyła się pełnym sukcesem, ogień opanowano a pasażerom kamień spadł z serca.
Dzień 33.
7.50 Przebudzenie
8.00-śniadanie
8.45-11.00 - spacer pomiędzy dziobem a rufą
11.00-12.00 - kąpiel
12.00 - obiad
12.00-13.30 - wizyta na mostku
13.30-15.00 - szachy
15.00 - podwieczorek
15.30 - 17.00 - spacer na dziób
17.00 - 18.00 - wizyta na mostku
18.00 - drugi obiad
18.30 - 20.00 - obserwacja zachodu słońca
20.00 - 21.30 - wizyta na mostku
21.30 - kolacja
22.00 - 24.00 - obserwacja gwiazd
24.00 - sen
Dzień 43.
Wieczór. Pożegnalna impreza zorganizowana przez chiffa. Wino, rum, pląsy i to czego nie zapomnę do końca życia... Żeglarz Nocy... gdy wyszedłem na zewnątrz ujrzałem cud, żeglowaliśmy w przestrzeni bez dna. Gwiazdy były wszędzie nad i pod nami...zamarłem wpatrzony w przestrzeń bez granic, na nie skrępowanie, nieskończoność, brak początku i końca, doskonałość wszelkiego istnienia, wieczność i ... Boga. Statek kołysał się leniwie a ja długo nie mogłem zasnąć.
Tej nocy przepłynęliśmy przez wielką ławicę glonów fluoroscencyjnych.
* * *
W drodze na kontynent południowo amerykański spędziliśmy na statku 46 dni. Ponownie stanęliśmy na pokładzie po 267 dniach. To co wydarzyło się w tym czasie, to już zupełnie inna historia...
Dzień 58.
Wciąż tkwimy w Bosque Petrificado. Nic nie jeździ. Jest strasznie sennie. Trochę się kimnąłem na plecaku. Uf, ale duszno. Sylwia rysuje coś w zeszycie, Bartek przyniósł jakieś korzenie na zupę. Wyglądają całkiem smakowicie.
Dzień 220.
Pustynie można kochać albo nienawidzić. Ja na leże do tych drugich. Krajobrazy są cudowne, ale brak życia przerażający.
Dzień 249.
...jest to jedna z tych podróży, które nigdy się nie kończą. Nie pamiętam co było jej przyczyną. Jedna szybka decyzja i wszystko pozostało wspomnieniem. Cel jest trudny do określenia. Nazwałem go podobnie jak poprzednicy Wschodem. Jedynie co wiem to, że leży na krańcach ludzkiej duszy...