Z wizytą u Jorge
Geozeta nr 1
artykuł czytany
3244
razy
Zapada zmierzch. Siedzimy w osłoniętym od wiatru miejscu i wpatrujemy się w ogień. Jesteśmy zmęczeni i głodni. Tego dnia przeszło przez nasze ręce dokładnie 940 owiec. Udało nam się prawie domyć dłonie, ale swetry i spodnie jeszcze długo będą nosić ślady krwi. Głód potęgowany jest jeszcze przez unoszący się w powietrzu zapach patagońskiego asado - pieczonego jagnięcia. Zwierzę rozpięte jest nad żarem na stalowym krzyżu, zwanym asador. Rozmawiamy, popijamy wino i nie możemy doczekać się chwili, kiedy odkroimy nożem ociekający tłuszczem kawałek mięsa. A trzeba wiedzieć, że przygotowanie asado potrafi trwać nawet 6 godzin. Jedzenie gorącego posiłku bez talerza, widelca, samym tylko nożem jest tu czymś normalnym. I choć nie jest to pierwszy raz, kiedy uczestniczymy w takiej uczcie, parzymy sobie wargi gorącym mięsem, a tłuszcz leje nam się po ubraniu. Pocieszam się, że jednak za każdym razem idzie mi lepiej.
Nie sposób opisać słowami smaku argentyńskiego asado, szczególnie tego z Patagonii - robionego z baraniny. Mięso o charakterystycznym smaku rozpływa się wręcz w ustach, tłuszcz w niczym nie przypomina jedzonego w Polsce - jest lekki i smaczny. Do tego dobre czerwone wino. Cóż więcej?
Długo jeszcze tej nocy rozmawiamy z Jorge. Mówimy o Polsce, Argentynie, o ludziach. W Patagonii spędzimy jeszcze kilka miesięcy. Wspaniały czas wśród niesamowitych, surowych krajobrazów i cudownych ludzi - zawsze gościnnych, pomocnych i niezwykle radosnych.
Przeczytaj podobne artykułyfotoreportaż