Australia od A do Z
Geozeta nr 8
artykuł czytany
17981
razy
Do ciekawostek należy zaliczyć z pewnością rezerwat w samym centrum. Obejmuje on swoim zasięgiem jedno ze wzgórz porośnięte wilgotnym lasem. Na terenie rezerwatu można spotkać misie koala, kangury, strusie, wombaty, nietoperze, ptactwo wodne oraz niezliczone ilości papug. Dominują wśród nich kakadu - duże białe papugi z żółtym pióropuszem na głowie. Park jest przystosowany do pikników i szkolnych wycieczek, równocześnie jest miejscem, gdzie można w ciszy i spokoju spędzić dzień z dala od ludzi i zgiełku.
Deptak rozciągający się wzdłuż portowego nadbrzeża pełen jest kawiarenek, pubów i dyskotek, które szczególnie w dni wolne od pracy zapełniają się ludźmi. Jedną z atrakcji tej części miasta jest wieża widokowa, z której rozciąga się widok na ocean, starszą część Newcastle, z górującą nad nią katedrą oraz pięknie położone dzielnice willowe.
Specyficzną cechą tego miasta jest to, że pod względem statystycznym idealnie reprezentuje cały kontynent. Zostało wykorzystane między innymi jako obraz całego kraju w analizach struktury ludności i w przedwyborczych sondażach.
Opera
Symbol nie tylko Sydney, ale i całej Australii. Pojawia się na co drugiej pocztówce i trzeba przyznać, że prezentuję się pięknie... Z daleka. Opera została zaprojektowana przez duńskiego architekta Jrrn'a Utzon'a. Swoim kształtem ma przypominać żagle Pierwszej Floty, która dotarła do brzegów Australii trochę ponad 200 lat temu. W operze mieści się centrum kulturalne, w którego skład, poza operą, wchodzą także filharmonia, sale konferencyjne, kilka kawiarń i restauracji. Z bliska opera wydaje się być ogromna. Robi wrażenie nie dokończonej. Gdzieniegdzie wystaje beton i zbrojenia. A co wydało mi się ciekawe, dach pokryty jest białymi, dużymi kaflami.
Płonąca Góra
Płonąca Góra znajduje się w Nowej Południowej Walii, niedaleko małego miasteczka Scone. Wiąże się z nią wiele legend aborygeńskich, z czasów, kiedy ziemie te zamieszkiwały tylko wspólnoty plemienne. Dziś okolice podzielone są na pola i pastwiska, a wolny od upraw pozostał tylko teren parku.
Historia tego niesamowitego miejsca rozpoczęła się około 5000 lat temu, kiedy to doszło do samozapalenia się pokładów węgla wypełniających wnętrze góry. Od tego czasu jej kolejne partie ulegają spalaniu, czego skutkiem są równoległe uskoki, powstałe po zapadnięciu się wypalanych fragmentów. Miejsce, w którym obecnie wypala się węgiel położone jest dokładnie w najwyższym punkcie góry. Ziemia w tym miejscu jest ciepła w dotyku i od spalonej siarki przybiera żółtawy kolor. Ponad szczytem unosi się jej zapach oraz dym z tlącego się wgłębi węgla. Cała góra porośnięta jest na zmianę wysoką trawą i krzakami lub eukaliptusami. Gdzie nie spojrzeć widać uciekające kangury i kolorowe, wszędobylskie papugi.
Rafa Koralowa
Łańcuch Wielkiej Rafy Koralowej rozciąga się na odcinku 2000 km wzdłuż wschodnich wybrzeży stanu Queensland i zbudowany jest ze zwapnionych szkieletów koralowców. Jest nie lada atrakcją dla turystów, dlatego też liczne firmy oferują dotarcie do odległych ławic i atoli. Nurkowanie na rafie należy do zajęć, które pozostają w pamięci na całe życie. Bajecznie kolorowy podmorski świat przyciąga swoją różnorodnością i nie pozwala od niego oderwać wzroku. Promienie słońca w płytkiej wodzie rozświetlają różnobarwne koralowce. Gra świateł nadaje rafie magii. Tym razem nie mieliśmy takiego szczęścia i rafa nie pokazała całego swego uroku. Pogoda przez kilka dni nie była najlepsza i siąpił deszcz, było zimno i wietrznie, tak, że nawet kombinezony nurkowe nie pomagały. Słońce nie pokazało się ani razu, przez co pod wodą było ciemno i rafa nie zrobiła na mnie piorunującego wrażenia. Pojedyncze ryby przepływały w odległości kilku metrów. Wszystko było zielonoszare. Ludzie opiekujący się nami mówili, że na skutek deszczu ryby słonowodne chowają się głębiej, tak, aby nie dosięgła ich słodka deszczówka. Na koniec, w drodze powrotnej na ląd, trwającej ponad trzy godziny, rozszalał się sztorm. Bujało naszą łodzią tak strasznie, że niemal wszyscy doświadczyli, czym jest choroba morska. Kiedy wreszcie dotarliśmy do portu z nieba lunął deszcz. I jak tu mówić o miłych wspomnieniach.
Przeczytaj podobne artykułyfotoreportaż