Kenya Upał MTB Expedition 2007 - Rowerem po Kenii
artykuł czytany
1483
razy
Dojechaliśmy do malowniczo położonego pośród upraw herbaty miasta Kisii - jednego z gorszych miast na naszej trasie - ludzie jakoś strasznie nie przyjemni, w dodatku straszny tłok, brud i hałas. Uciekliśmy stamtąd jak najszybciej.
Kisii - Narok
Okazało się, że znów mamy do czynienia z "globalną wioską", czyli po horyzont ciągnące się domostwa, wszędzie ludzie, brak możliwości zatrzymania się w celu odpoczynku, posilenia na łonie natury. Tego nam chyba najbardziej brakowało - spokoju. Zawsze byliśmy w centrum zainteresowania. W każdej wiosce wywoływaliśmy sensację. Trzeba było na jakiś czas zapomnieć o anonimowości. Droga B3 między miejscowościami Sotik a Narok miała być jedną z najgorszych na naszej trasie - zarówno wg naszej mapy jak i przewodnika. Okazało się, że jest wyłożona nowiutkim asfaltem z poboczem. W dodatku ruch samochodów na tej drodze prawie nie istnieje. Planowaliśmy tę drogę na 3 dni, jednak zrobiliśmy ją w 1,5. Dodatkową niespodzianką było to, że nowa droga nie do końca pokrywa się ze starą, gruntową. Jakoś sobie jednak poradziliśmy - z pomocą przyszli nam strażnicy z posterunku przy czymś w rodzaju siedziby starostwa, którzy pozwolili nam rozbić namiot koło swojej budki. Międzyczasie zmieniliśmy też krajobraz z herbaciano-górzystego na stepowo-masajski.
Następnego dnia dotarliśmy do Narok. Jest to ostatnie miasto na trasie Nairobi - Masai Mara, więc każda wycieczka safari zatrzymuje się tu na lunch, w celu kupienia pamiątek, lub po benzynę. Skutkuje to w mocno wygórowanych cenach - zarówno noclegów jak i posiłków w knajpach. Wybraliśmy się tu wczesnym wieczorem na piwo do pubu. Prawdą okazały się informacje w przewodniku, że Masajowie chodzą na co dzień w swoich tradycyjnych czerwonych kocach. Widzieliśmy niejednego takiego, lekko zataczającego się przy barze - dość zabawny widok.
Narok - Nairobi
Dalsza część drogi B3 okazała się być podczas gruntownego remontu. Naprawdę jechało się ciężko - mnóstwo pyłu, ciężarówek, busików safari... Tylko robotników i maszyn mogłoby być więcej. Przebudowa, nawet w porównaniu do tych, które znamy z Polski, szła nad wyraz niemrawo. Przy drodze tej napotkaliśmy dużo Masajów - zarówno takich z dziurami w uszach i czerwonych kocach, jak i bez dziur i w normalnych koszulach, oraz wszelkie inne kombinacje ubiorów. Zauważyliśmy, że ci starsi prawie zawsze pozwalają się fotografować, natomiast młodzi - niezależnie czy ubrani tradycyjnie, czy nie - zawsze chcą pieniędzy. Jest to skutek dużej ilości turystów przejeżdżających przez te rejony. Zatrzymaliśmy się u stóp wulkanu Suswa we wiosce o tej samej nazwie, przy posterunku policji. Tutejsi policjanci byli nad wyraz mili i pomocni. Dało się z nimi normalnie porozmawiać, dali nam też trochę wody z prywatnych zapasów na drogę i - co może dziwić - odmówili zapłaty!
Parę kilometrów za Suswą odbiliśmy na gruntową drogę w kierunku Ngong, leżącego na przedmieściach Nairobi. Niestety nasza mapa po raz kolejny zawiodła - drogi na niej i w rzeczywistości nie do końca się pokrywały. Zawiedli nas także miejscowi, którym chyba duma nie pozwala się przyznać, że czegoś nie wiedzą. Jak pytaliśmy czy ta droga prowadzi do Ngong, zawsze odpowiadali twierdząco. Jak spytaliśmy o jakieś miasteczko, którego nazwy nie znali, to odpowiadali, że leży tam, za górą. Ale nikt nie powiedział "nie wiem". W ten sposób zrobiliśmy ekstra 20 km po sawannie w pyle i upale. Naszym pierwszym błędem na tej trasie było zapytanie o kierunek na rozstaju dróg kobiety - niestety, ale kenijskie kobiety nie bardzo się orientują. Jedna nawet się twardo upierała, że nam pokazała dobrą drogę i że innej nie ma - podczas gdy trzeba było wrócić parę metrów i była inna... Niektóre kobiety znają prawdopodobnie tylko drogę od domu do źródła wody, lub na pole i z powrotem. Niestety. Jeszcze długa droga, jeśli chodzi o rozwój cywilizacyjny przed Kenią. Mimo kłopotów z lokalizacją na tej drodze, był to jeden z najciekawszych dni naszej podróży. Spotkaliśmy mnóstwo nieskażonych turystyką ludzi, zebry i żyrafy z dala od parków narodowych i ponownie wdrapaliśmy się na ścianę Wielkiego Rowu, co wiąże się z niesamowitymi widokami.
Następnego dnia dotarliśmy w końcu do Ngong - miasto sprawia wrażenie zdecydowanie bogatszego od wszystkich innych miast mijanych po drodze. W panoramie widzianej ze wzgórza widać dużo dachów krytych dachówką, jakieś ogrody, płoty - coś od czego już dawno się odzwyczailiśmy.
W końcu minęliśmy granicę Nairobi, przejazd nieopodal wielkich slumsów z widokiem na bogate, biznesowe centrum z wieżowcami, mały odpoczynek w reprezentacyjnej części miasta w Uhuru Park (Park Niepodległości) i zaraz byliśmy z powrotem w naszej "bazie" po drugiej stronie miasta. Mieliśmy szczęście, że dotarliśmy do celu w niedzielę - ruch był zdecydowanie mniejszy niż w ciągu tygodnia. W ten sposób zakończyliśmy pierwszą część naszej podróży.
fotoreportaż
»
Kenia
- Katarzyna Zegan