Madagaskar
artykuł czytany
3394
razy
Widząc naturalny potencjał Madagaskaru i chęć młodych do nauki oraz działania na rzecz rozwoju zdecydowałam się drążyć skałę. Nazywam się Małgorzata Przepiórka, jestem Prezeską Fundacji My Baobab.
Fundacja powstała w 2007 roku jako owoc afrykańskich doświadczeń zebranych przeze mnie i pozostałych dwoje Fundatorów: Anetę Ignatowicz i Adama Dziadaka. Wszyscy pracowaliśmy w krajach rozwijających się pośród tamtejszej ludności.
Ja przez rok uczyłam w szkole podstawowej, gimnazjum i liceum w Mahajanga. Mój pokój mieścił się w budynku szkoły położonej w Antanimasadzy, biednej dzielnicy tego portowego miasta. Dzięki temu żyłam rytmem tamtejszych ludzi. Codziennie od 6 rano, kiedy budziły mnie głosy dzieci polujących na śniadanie – mango z olbrzymiego drzewa na podwórku szkoły – do 19, kiedy już w ciemnościach krótkich zwrotnikowych wieczorów, licealiści (po powtórkach przedmaturalnych) wesoło przechodzili pod moim oknem. Byłam z nimi, a oni ze mną, „skazani" na poznawanie jedni drugich.
Poznałam więc czym jest codzienna bieda. Codzienna, czyli niespowodowana pożogą wojny, czy cyklonem, który zabiera wszystko, co spotka na swej drodze. Codzienna, czyli dzień za dniem, rok za rokiem. Ale co znaczy – to tak już oklepane – słowo „biedny” z wyrażenia „biedne kraje"? Biedny to taki, który mimo pracy w dzień przy prostych czynnościach naprawczych, a w nocy jako stróż nocny żywi siebie i swoją wielodzietną rodzinę zupą z rozgotowanej kukurydzy – najtańszym możliwym jedzeniem, symbolem niedostatku nawet wśród biednej społeczności Antanimasadzy, i który na 6 dni przed końcem miesiąca rozgotował ostatnie ziarno z worka nad łóżkiem. Spotkałam też biedę, gdy zaproszona, by poznać rodzinę znajomego pomyliłam jego dom z komórką na narzędzia. Za dom wzięłam stojący z tyłu, 3 razy większy chlewik bogatszej rodziny, którego mój znajomy doglądał. Bieda wykrzywiła się do mnie, kiedy dopytując się jednej z moich zwykle roześmianych, nastoletnich uczennic, dlaczego ostatnio chodzi taka smutna (myśląc oczywiście, że powodem musi być zawód miłosny lub niezaliczony sprawdzian) dowiedziałam się, że od 3 dni jada w południe tylko czarkę zupy, bo samotnie wychowująca ją i jej siostrę matka od tygodnia nie zarobiła nic na swoim straganiku, jedynym źródle utrzymania. Co więcej, to nie głód był powodem smutku, ale fakt, że już nie stać jej na szkołę. Zamiast iść na lekcje, weźmie na głowę koszyk z owocami czy rybami kupionymi „na kreskę" i całe dnie będzie chodzić po okolicy, próbując je sprzedać.
Coraz szerzej znany jest fakt, że w Afryce usługi oświatowe na wszystkich poziomach nauczania są płatne. Kryterium cenowe jest proste: im lepsza szkoła, tym droższa. Jedyną szansą biednych na przyzwoite wykształcenie swoich dzieci jest posłanie ich do szkół przymisyjnych, czyli zarządzanych przez zgromadzenia różnych wyznań chrześcijańskich. Te utrzymują wysoki poziom i są stosunkowo tanie (dotowane z pieniędzy misyjnych). Jedynym problemem jest bardzo ograniczona liczba miejsc w relacji do potrzeb i to, że rodzin, mimo obcinania racji żywnościowych i innych oszczędności, często nie stać nawet na zaniżone czesne.
Mniej znane są inne przeszkody przeciętnego nastoletniego Malgasza na drodze do matury. Pobudkę ma około 5 rano. Po ciemku wstaje z materaca, gdzie obok śpi młodszy brat i pomaga matce, która już od godziny gotuje na palenisku ryż na cały dzień dla kilku osób. Robi się jasno, powtarza lekcje i o 6.30 zaczyna zajęcia. O 11.30 – trzygodzinna sjesta, robi się za gorąco na naukę. W domu zjada miskę ryżu i do roboty: tylko dwie godziny, a trzeba nanieść wody, poprać nad rzeką, zająć się młodszym rodzeństwem, pouczyć się. 0 14.30 powrót na lekcje, które trwają do 18.30-19, kiedy znowu zapada noc. Po kolacji, jeśli jest, i po rozmowach z rodziną już tylko przy świetle paleniska, nasz licealista szybko wskakuje do łóżka: komary tną, a zachorować na kilkudniową gorączkę i niemoc malaryczną to tylko dodatkowy kłopot. Idzie spać, bo jutro klasówka z ekonomii – trzeba zbudzić się o 4 rano żeby jeszcze (przy świetle świeczki) – zdążyć nauczyć się terminologii.
Przychodzą wyniki matury – zdał! Może iść na studia! I wtedy niepokój, który go nawiedzał już nie raz nad notatkami – skąd wziąć pieniądze, nawet te na przejazd do miasta uniwersyteckiego, gdzie odbywają się egzaminy i znajdują uczelnie? Jak się samemu utrzymać w mieście, w którym rynek pracy dla młodych praktycznie nie istnieje? Wreszcie – jak opłacić czesne? Rodziców ledwo było stać na czesne za liceum – opłata za miesiąc studiów jest kilka lub kilkanaście razy wyższa.
Przeczytaj podobne artykuły