Ekonomia i czary
Geozeta nr 7
artykuł czytany
5367
razy
Aleja wysokich drzew prowadząca do zagajnika na obrzeżu wioski kusiła swoją odmiennością i jednocześnie wydawała się odpychać intruzów. Nie na tyle jednak, żeby w nią nie skręcić. Już po pierwszym kroku jak za ucięciem noża ucichł dźwięk tłuczków ubijających sorgo i śmiech wieśniaczek, skrzeczenie ptaków i krzyki dzieci - wszechobecna cisza wciskała się do uszu niczym wata, nie mącona nawet powiewem wiatru. Kiedy oczy przyzwyczaiły się do panującego wśród drzew półmroku, okazało się, że środek zagajnika skrywa dziwną osadę. Całość otoczona była starannie wykonanym płotem z gałęzi, za którym ku ziemi chyliło się kilka glinianych chatek ozdobionych geometrycznymi wzorami. Chaty nie wyglądały na zamieszkane, a jednak musiały być często odwiedzane - na klepiskach znać było jeszcze ślady miotły. Opodal budyneczków wznosiła się niewielka, również gliniana konstrukcja przypominająca małą termitierę. Ślady zakrzepłej krwi i mnóstwo walającego się w okolicy pierza nie pozostawiały wątpliwości, że ktoś niedawno składał tu ofiarę. Wokół "ołtarza" leżało chyba kilkadziesiąt wielkich, glinianych dzbanów - nie potrafiłam wydedukować, jakie mogło być ich przeznaczenie. Coś wiszącego w powietrzu sprawiało, że przebywanie w "świętym gaju" wydawało się świętokradztwem. Może to ciemność i cisza stwarzały taką atmosferę, a może jeszcze coś więcej, skoro z kilku wykonanych we wnętrzach chat zdjęć nie pozostał na kliszy żaden ślad. Zabrakło nawet pustych klatek. A przecież pamiętam błyskający flesz!
Blask słońca i odgłosy codziennego życia ogarnęły nas zaraz po przekroczeniu bariery cienia rzucanego przez drzewa gaju. Wracające z pola kobiety z wdziękiem niosły na głowach zebrane sorgo. Kiedy się mijaliśmy, dostrzegłam na ich twarzach regularne, dobrze już zarośnięte, blizny. Wiele z plemion zamieszkujących Wybrzeże Kości Słoniowej wciąż kultywuje sekretne ryty inicjacyjne. Ich zadaniem jest wprowadzenie młodych członków klanu w dorosłe życie. Przebieg inicjacji pozostaje tajemnicą, ale często znak jej przebycia zostaje wyryty na twarzy. Być może takim właśnie celom służył "święty gaj".
Gospodarczy cud
Im dłużej przebywaliśmy na Wybrzeżu Kości Słoniowej, tym bardziej słabło poczucie obecności tajemnych sił. Kraj ten jawił się nam jako wysoko cywilizowany - szerokie asfaltowe drogi, o niebo lepsze niż w Polsce, elektryczność dochodząca nawet do niewielkich wiosek i powszechnie dostępne piwo były tego najistotniejszymi przejawami.
Gospodarczy cud zawdzięcza Wybrzeże Kości Słoniowej osobie swego najsławniejszego prezydenta. Wywodzący się z ludu Baoulé Houphouët - Boigny wprowadził swój kraj w niepodległość, nie odrzucając jednakże pomocy i doradztwa francuskiego. Podczas gdy ościenne kraje pogrążały się w chaosie, Wybrzeże potrafiło czerpać zyski ze swoich doskonałych warunków naturalnych. Południe kraju pokryły plantacje kawy, kakao i palmy oleistej. Ponieważ większość upraw pozostawała w rękach drobnych przedsiębiorców prywatnych, uzyskiwane zyski łatwo przekładały się na wzrost stopy życiowej. Liczba analfabetów zmalała z 72 do 40 %, elektryczność dotarła nawet do odległych zakątków kraju, a system drogowy uważany jest za jeden z najlepszych na całym kontynencie.
Houphouët - Boigny był bez wątpienia potężnym wodzem. Na tyle silnym, że mógł pozwolić sobie na realizację kilku dość ekstrawaganckich pomysłów. Rodzinna wioska prezydenta, Jamusukro, została podniesiona do rangi oficjalnej stolicy kraju w 1983 r. Niczym króliki z kapelusza w sennym dotąd miasteczku pojawiły się wielopasmowe drogi i gigantyczne budynki użyteczności publicznej. Nikt nie był jednak w stanie zmusić dużych firm, ambasad i innych instytucji do przeniesienia swoich przedstawicielstw z portowego Abidżanu daleko w głąb kraju. Wspaniałe drogi kończą się dziś w dżungli, a betonowe giganty pałacu prezydenta, uniwersytetu i kilku innych budowli wyglądają jak samotne skały zanurzone w morzu niskich, krytych eternitem domków. Jeden obiekt Jamusukro przyćmiewa jednak wszystkie inne i znany jest na całym świecie. Prezydent katolik nie zapomniał o wzniesieniu olśniewającego kościoła.
Bazylika
Mimo, że jedynie około miliona mieszkańców kraju wyznaje religię katolicką, Bazylika Matki Boskiej Królowej Pokoju przyćmiewa wiele świątyń świata. Podobna w formie do bazyliki św. Piotra w Rzymie, jest od niej podobno tylko o jeden metr niższa. Afrykańczycy zarzekają się jednak, że wprawdzie na skutek nalegań Watykanu, aby siedziba stolicy apostolskiej pozostawała najwyższa, obniżono nieco kopułę bazyliki, ale i tak z jej szczytu jest najbliżej do nieba. Na kopule zamontowano solidny, szczerozłoty krzyż, który szalę wysokościowego zwycięstwa przechylił na stronę Jamusukro. Gigantyczną budowlę wzniesiono zaledwie w ciągu trzech lat, kończąc prace w 1989 r. Mimo to świątynia przez rok pozostawała pusta - koszt wzniesienia tak wspaniałego obiektu w biednym, mimo wszystko, kraju, był na tyle kontrowersyjny, że papież przed dokonaniem konsekracji postawił kilka dodatkowych warunków. Jednym z nich było wybudowanie nowoczesnego szpitala, którego budowa, notabene, wciąż pozostaje w sferze planów.
Kościół zdumiewa i zachwyca. Ściany świątyni niemal w całości wypełniają witraże. Gra świateł i kolorów robi piorunujące wrażenie - we wnętrzu zbędne są dodatkowe rzeźby czy malowidła. Treścią witraży są wydarzenia z historii kościoła. Rozczaruje się jednak ten, kto w sercu Afryki spodziewa się znaleźć akcenty rodem z Czarnego Lądu - na witrażach pojawia się tylko jeden samotny, czarny pielgrzym - prezydent Houphouët - Boigny.