podróże, wyprawy, relacje
ARTYKUŁYKRAJEGALERIEAKTUALNOŚCIPATRONATYTAPETYPROGRAM TVFORUMKSIEGARNIABILETY LOTNICZE
Geozeta.pl » Spis artykułów » Azja » Patpong - dzielnica handlu, przysmaków i uciech
reklama
Marzena Kądziela
zmień font:
Patpong - dzielnica handlu, przysmaków i uciech
artykuł czytany 19926 razy
Kiedy robi się ciemno, każda uliczka pełna jest straganów z ubraniami, pamiątkami, zegarkami i torebkami. Pośród nich wyrastają małe restauracje na kółkach, z kuszącymi aromatyczną wonią tajskimi przysmakami. Słynne bary go-go mrugają do przechodniów kolorowymi neonami. Kierowcy tuk-tuków prześcigają się w wymyślnych nawoływaniach przyszłych klientów. Wszędzie tłum, gwar, muzyka i drażniące nos zapachy. Taki jest Patpong - najsłynniejsza "nocna" dzielnica Bangkoku.
Czekamy z niecierpliwością na zmrok. Liczymy swoje kieszonkowe, planujemy listę zakupów. Przed hotelem czekają w kolejce tuk-tuki, które zaraz powiozą nas do centrum miasta. Tajlandzka nazwa tuk-tuka (rikszy) brzmi samlor - "trzy koła", ale gdy powiemy tuk-tuk i tak każdy zrozumie, o jaki pojazd chodzi. Kiedyś po pociętym kanałami Bangkoku podróżowano prawie wyłącznie łodziami. Gdy zbudowano drogi, pojawiły się riksze ciągnięte przez człowieka. W wieku XX pojazdy te zostały zastąpione rowerowymi samlorami, które po wyposażeniu w tanie dwusuwowe japońskie silniki, po II wojnie światowej przekształciły się w dzisiejsze trójkołowce. Nazwa tuk-tuk pochodzi od charakterystycznego dźwięku, jaki wydają te przedziwne wehikuły. Tuk- tuki są nieocenione na krótkich trasach, ich kierowcy bowiem, zazwyczaj łamiąc wszelkie przepisy, zgrabnie przeciskają się między stojącymi w korkach taksówkami. I choć kilka lat temu zabroniono produkcji jakichkolwiek trójkołowych pojazdów, tuk-tuków na ulicach Bangkoku wciąż przybywa. Nic dziwnego, ich kierowcy, pracujący dla właściciela samlora, to zazwyczaj biedni imigranci z północno - wschodniej Tajlandii, a niewielkie kwoty, jakie otrzymują od szefa, muszą starczyć na wyżywienie często licznej rodziny.
Ustalamy cenę i wsiadamy do wygodnego koszyka. Rozpoczyna się wyścig. Niektórzy koledzy dają kierowcy dodatkowe pieniądze, by na Patpongu być przed innymi. Nasz Taj i bez pieniędzy rwie się do przodu. Zabawa, choć niebezpieczna, dobrze się kończy, ale ci, którzy przybyli ostatni, muszą nam postawić delikatne tajskie piwo.
Wkraczamy w labirynt straganów. Aż się oczy śmieją do kolorowych pamiątek, bluzek, sukienek, biżuterii. Pytamy o ceny i stajemy oniemiali - miało być tanio, a ceny podawane przez sprzedawców są wyższe od europejskich. Szef grupy, Darek, zaśmiewa się z naszych zaskoczonych min. - Tu nic nie kupuje się bez targowania, dzięki któremu ceny zbija się kilkakrotnie - oznajmia. Wpadamy więc w trans i zbijamy ceny cztero, pięciokrotnie. Mistrzem okazuje się Daniel z Krakowa, którego potem każdy z nas próbuje namówić na "wspólne" zakupy.
Patpong słynie ze stoisk z podrabianymi towarami. W Tajlandii niby obowiązuje ustawa o prawach autorskich, ale tak naprawdę nikt jej nie przestrzega, a z fałszowania dóbr konsumpcyjnych żyją tysiące ludzi. Największe zyski przynosi podrabianie markowej konfekcji i akcesoriów. U handlarzy na Patpongu można przebierać w niedrogich torbach Louis Vuitton, dżinsach Armaniego, okularach słonecznych Ray-ban, koszulach Lacoste, czy bieliźnie Yves Saint Laurenta. Nietrudno tu kupić także za 15 $ zegarki Rolex i Cartier z Hong Kongu i Tajwanu, do złudzenia przypominające oryginały i, jak na swą cenę, dość niezawodne. Fałszerze oferują również międzynarodowe legitymacje prasowe i studenckie, jednak na te podróbki biura podróży i inne instytucje w Bangkoku nie nabierają się tak łatwo.
Małe restauracje na wózkach kuszą nasze zmysły. Najbardziej rzucają się w oczy sprzedawcy makaronu i smażonego ryżu, podobnie jak stoiska ze słodyczami, zastawione wysokimi stosami ciastek z kleistego ryżu, owiniętych w liście banana lub obłożone torebkami z gorącymi, prosto z patelni, malutkimi naleśnikami ze słodkiej kukurydzy. Inne stragany oferują koktajle ze świeżych bananów, pomarańczy, cytryn, pomidorów. W najlepszych można znaleźć potrawy z curry, opiekane kolby kukurydzy, arbuzy, mango. Szczególnie apetycznie drażnią nos wszelkie mięska grilowane z dodatkiem całej palety tajskich przypraw.
Chodząc od straganu do straganu przez cały czas jesteśmy nagabywani przez naganiaczy z sex-barów, zwanych tu potocznie go-go. Podstawiają nam pod nosy "karty uciech cielesnych", jakie oferują ich gwiazdy. Dochodzimy do wniosku, że na Patpongu odwiedziny w go-go to obowiązek i wkraczamy do krainy rozpusty. Wejście do baru jest bezpłatne, niepisanym prawem jest jednak powinność zamówienia drinka. Najlepiej, jeśli jest to otwierane przy nas piwo. Bywali w świecie przestrzegają, że drinki podawane w szklankach mogą być czasami zmieszane z narkotykiem, który sprawia, iż panowie są bardziej łasi na osobiste sprawdzenie tajskich kobiecych wdzięków. Zamawiamy więc piwo i patrzymy na skąpo odziane piękne dziewczyny tańczące na usytuowanej centralnie scenie. Co pół godziny beznamiętny taniec urozmaica show - występ jednej, dwóch kobiet, które do perfekcji opanowały poruszanie mięśni... własnej pupy. Cóż one nie wyprawiają! Strzelają w publiczność małymi piłeczkami, gwiżdżą na policyjnym gwizdku, wypuszczają do akwarium żywe rybki, do klatki białe myszki itd. Nie przypada nam to do gustu, więc uciekamy do bardziej cywilizowanej rozrywki. Wchodzimy do baru, gdzie na scenie tańczą kompletnie ubrane piękne wysokie dziewczęta. Ślą delikatne uśmiechy mężczyznom zebranym na widowni. Przyglądam się bliżej ślicznym Tajkom. Cóż to, kobiety bez biustów? A ich buty na wysokim obcasie mają rozmiar przynajmniej 44! Przez pomyłkę trafiliśmy do baru dla transwestytów. Nic to, kraj ten jest niezwykle tolerancyjny dla osób mających inne orientacje seksualne.
Bangkok uważany jest za stolicę seksu nie bez kozery. W mieście istnieje ponad tysiąc barów oferujących tego typu rozrywkę, z której, wbrew pozorom, korzystają głównie nie obcokrajowcy lecz tajscy mężczyźni. Zyski ze sprzedaży kobiecych wdzięków osiągają rocznie ponad 20 mln dolarów. Obecnie w Tajlandii obowiązuje monogamia, jednak wciąż panuje pogląd, że oficjalną żonę należy traktować jak główny posąg Buddy w świątyni - wielbiony i ustawiony na ołtarzu. Żonę "mniejszą" zaś jak noszony wszędzie przy sobie amulet. Dla tych, których nie stać na utrzymywanie kilku kobiet, tańszą alternatywą są prostytutki. Z ich usług korzysta przeciętnie dwa razy w miesiącu większość aktywnych seksualnie tajskich mężczyzn.
Strona:  [1]  2  następna »

górapowrót
kursy walutkursy walut
[Źródło: aktualny kurs NBP]