podróże, wyprawy, relacje
ARTYKUŁYKRAJEGALERIEAKTUALNOŚCIPATRONATYTAPETYPROGRAM TVFORUMKSIEGARNIABILETY LOTNICZE
Geozeta.pl » Spis artykułów » Azja » Afganistan'2003
reklama
Małgorzata Maniecka
zmień font:
Afganistan'2003
artykuł czytany 11113 razy
Na granicy irańskiej nie ma żadnych ludzi, szybko załatwiamy formalności, po afgańskiej też miła atmosfera, zostajemy wpisani do książki, dostajemy stempel obok wizy i już możemy iść. Od razu dopadają nas cinkciarze i taksówkarze, a gdy wyciągam aparat fotograficzny to równo się ustawiają, chętni do pozowania. Oczywiście sami mężczyźni. Są wśród nich takie chodzące kantory. Wymieniamy na początek 50$ i dostajemy 2350 Afganów (1$ = 47A). Tutaj to fura pieniędzy. Teraz szukamy transportu do Heratu (200 km). Oczywiście otacza nas od razu tłum mężczyzn, wszyscy chcą nas zawieźć, a gdy wyciągam aparat fotograficzny, jest ich jeszcze więcej. Chętnie się fotografują. Lecz cena jaką proponują jest dla nas za duża (500A). Wielu z nich o dziwo mówi po angielsku. Sytuację tę wykorzystuje starszy facet i oferuje nam miejsca w swoim samochodzie (Toyota, bus) za 200A od osoby. Jest to cena normalna, również dla miejscowych (wcześniej zdobyliśmy ta informacje). Auto jest prawie nowe, kierownica po prawej stronie. Za kierownicę siada młody chłopak. Jakoś nie mam do niego zaufania. Oprócz nas jest jeszcze dwoje pasażerów. Właściciel każe mi usiąść z tyłu, ale się nie godzę. Tam siedzenie jest wąskie. W końcu płacę tyle samo co pozostali. Droga jest szutrowa, asfaltu brak.
Ruch jest spory, dużo ciężarówek, samochodów osobowych. Jedziemy przez pustynię. Wszechobecny wiatr i piasek zmuszają ludzi do owijania głowy chustką. Robimy to samo, inaczej nie da się oddychać. Po drodze mijamy sklepy, dziury zrobione z wszystkich możliwych odpadów, dzieciaki próbujące coś sprzedać. Wszyscy chcą zarobić. W dali majaczą łyse góry przysłonięte mgłą. Gdzieniegdzie widać wsie, domy z gliny i tylko stada kóz. Każda wieś ma swoją , i przy niej spotykają się kobiety. Równolegle do drogi którą jedziemy jest budowana droga asfaltowa. Sprzęt jest nowoczesny i można zauważyć, ze prace posuwają się bardzo szybko. Czasem mijamy obóz UN. To daje nam poczucie bezpieczeństwa. Nagle na skutek zbyt szybkiej jazdy wpadamy w poślizg, o mały włos nie lądujemy na dachu. Ten kierowca nie ma wyobraźni, od początku nie wierzyłam w niego. W końcu docieramy do Heratu. Widok miasta przypomina mi Indie, jednak wiejący wiatr i wszechobecny piasek zmienia miasto, które wygląda jak po wybuchu bomby atomowej. Ciężko jest oddychać. Momentami mam uczucie, jakbyśmy się przenieśli do średniowiecz. Ktoś prowadzi nas do hotelu (2 zł), lecz tu nie ma nawet toalety. Z pokoi, które są pootwierane wyglądają zaciekawieni Afgańczycy. Dowiadujemy się, że to nie dla nas i że obok jest inny hotel. Faktycznie, ten drugi i ponoć jedyny dla "białych turystów" jest schludny i kosztuje 150A czyli półtorej dolara za osobę. Nie ma łazienki, ale dla nas to żaden problem, robimy sobie mandi (polewamy się wodą z plastikowego naczynia w toalecie). I tak zaraz po wyjściu jestem spocona jak przysłowiowa mysz kościelna. Poznajemy tu grupę studentów i ich profesora, którzy jadą do Kabulu, pomagać przy odbudowie. Są Afgańczykami, jednak urodzonymi w Iranie. Mówią doskonale po angielsku. Przejęci swoją misją, doradzają nam lot, twierdząc, że droga lądowa jest niebezpieczna. Samolot kosztuje 50$. Jednak my chcemy mimo tego jechać lądem. Do późnej nocy rozmawiamy o problemach tego kraju. Hotel jest pełen, lecz nie ma oprócz mnie żadnej kobiety.
Noc jest koszmarna, jest tak duszno, że śpimy prawie nago. Nie możemy ryzykować otwarcia drzwi. Chociaż wieje wiatr, temperatura sięga grubo powyżej 40 C. Rano z poznanymi wczoraj Irańczykami idziemy zwiedzać miasto. Miasto, ważny punkt na szlaku jedwabnym i jedno z najpiękniejszych miast starożytnych, centrum handlowe. Ulice i sklepy przypominają mi Indie sprzed wielu lat. Ludzie bardzo życzliwi, i chętnie udzielają nam informacji. Wygląda na to, że nie ma się czego obawiać. Na ulicach brud, brak asfaltu i po każdym pojeździe unoszą się tumany piasku i kurzu. Zwiedzamy fortecę, która jest w dużym stopniu zniszczona. W zasadzie jest nieczynna, lecz profesor załatwia "wejście". W środku są posterunki wojskowe. Jeden z żołnierzy cały czas nam towarzyszy. Pomimo zakazu fotografowania, udaje nam się zrobić parę ujęć, a szczególnie panoramę miasta. Wychodząc zostawiamy mały napiwek. Brakuje mi przewodnika (książki) , nie jestem w ogóle przygotowana do zwiedzania. Po południu oglądamy Masjed e Jame, który jest w centrum miasta, na szczęście nie został zniszczony. Rafał postanawia kupić sobie khali czyli taki strój, jaki noszą tu wszyscy faceci, coś w rodzaju piżamy. Jest to bardzo wygodne i przewiewne. Przymierza kilka, i wybiera kolor niebieski. Oczywiście towarzyszy nam tłum i wszyscy z zainteresowaniem oglądają nasze poczynania. Koszt stroju 500A, Rafał się nie targuje. Potem zwiedzamy ruiny Musalla, grupę budynków z 6 minaretami. Jest tam mauzoleum synowej Tamerlana, obecnie rekonstruowane przez UN.
Teraz chcemy poszukać kafejki internetowej. Dwóch młodych chłopców zabiera nas do swojego samochodu. Rzekomo wiedzą, gdzie się znajduje. Niestety krążymy po mieście, pytamy, ale nikt nie wie. Potem zapraszają nas do siebie do domu. Dom taki jak w Iranie i scenariusz rozmowy też ten sam. Częstują na zieloną herbatą, owocami i cukierkami. Chodzą na kurs angielskiego, więc nie ma bariery językowej. Do pokoju wchodzi kilku kolegów i robimy jak zawsze zdjęcie. Obiecuję przysłać, ale poczta podobno jeszcze nie działa. Chłopcy proponują nam wycieczkę za miasto do parku Takh e Safir, gdzie przyjeżdżają całe rodziny, też na piknik. Jest tu faktycznie mnóstwo ludzi. Chłopak prowadzi nas w bardzo szybkim tempie, ciągle spotyka znajomych i przedstawia nas. Powoli męczy nas to i chcemy się uwolnić, ale nie ma o tym mowy. Chodzimy w kółko. Tłumaczę mu, że już późno i musimy wracać do hotelu. Chcemy nawet wziąć taksówkę, ale nie pozwalają nam. Trochę się obawiam, czy czegoś nie planują. W końcu obiecuje nas odwieźć do hotelu, jednak cały czas namawia nas na nocleg w jego domu. Z powrotem jedziemy inną drogą, ale w końcu lądujemy pod hotelem. Jest już zamknięty, musimy się dobijać. Recepcjonista faktycznie już martwił się, bo nie zostawiliśmy żadnej informacji. Wiadomo, że w tym kraju trzeba uważać. Znajomi z Iranu też się o nas martwili. Zobaczyli na drzwiach od pokoju kłódkę, i sądzili, że coś się stało. Rano już szum w hotelu, dużo osób wyjeżdża. Na śniadanie jemy brzoskwinie, herbaty już nie pijemy, szkoda czasu. Lecimy na dworzec, lecz autobusy tu stojące nie jadą w naszym kierunku. Ktoś informuje nas, że musimy jechać na drugi koniec miasta, na inny dworzec. Jedziemy tam taksówką (50A). Od razu zostajemy załadowani do samochodu (600A) z tyłu jest nas trójka, z przodu 2 osoby, i jeszcze jedna w bagażniku. Nasze plecaki są tam ukurzone, jakby się walały w cemencie. Wyjeżdżamy przed ósmą. Droga jest pełna dziur, fatalna. Wyprzedzamy ciężarówki z Niemiec i Austrii. Mają podwójne rejestracje. Podobno jest to dar od Indii i Iranu. W niektórych miejscach droga i mosty są pozrywane, musimy wtedy jechać okrężną drogą. Spotykamy punkty kontrolne. Brodaci mężczyźni z kał achami, w mundurach. Mają do dyspozycji namioty i łóżka. Pewnie pracują na okrągło. Jest duszno i gorąco, nie ma czym oddychać, a woda w butelce przypomina zupę. Widzimy zerwane mosty. Wzdłuż drogi pasą się stada owiec z tyłkami pomalowanymi na czerwono. Około 13 tej zatrzymujemy się na posiłek. Pasażerowie udają się najpierw na modlitwę, myją się, ale dla mnie nie ma możliwości załatwienia się. Wszystko przewidziane dla mężczyzn. Jednak pęcherz nie wytrzymuje i musze sobie jakoś poradzić. Trudno jest się oddalić samemu, bowiem wiele par oczu śledzi moje poczynania. Ale jakoś za budynkiem udaje mi się wypróżnić. W "restauracji" oczywiście je się na ziemi. Dzieci, niby kelnerzy biegają po stole czyli ceracie. Nawet nie chce widzieć ich stóp, i roznoszą chleb i ryż. Wszyscy jedzą to samo wyboru nie ma:1 kartofel, ciecierzyca, mięso w sosie i ayran. Ja jak zwykle zajadam się ayranem. Zdaje sobie sprawę ile w nim bakterii, co mi tam rozwolnienie. Dzieci cały czas coś donoszą. I oczywiście obserwują nas nieustannie. Nie często zaglądają tu teraz turyści. Potem znowu jedziemy przez pustynię i góry. Na nocleg zatrzymujemy się w Ghazni, położonym na drodze handlowej miedzy Kandaharen a Kabulem.
Pomimo dużej wysokości, 2225 m n.p.m. jest nam gorąco, jesteśmy spoceni, lecz nie ma warunków, aby się umyć. Noc nie przynosi specjalnej ochłody. Wieczorem szukam toalety, (nie ma takiej w tym zajeździe) i oddalam się nieco od budynku. Zostaje napadnięta przez 2 młodych facetów, ale udaje mi się wyrwać. Nie zdawałam sobie sprawy, ze tu jest tak niebezpiecznie. Wracam zdenerwowana do hotelu. Miałam szczęści, ze to się tak skończyło.
Wcześnie rano, już o 6 jest pobudka. Bez śniadania siadamy do taksówki. Jedziemy tylko około 5 godzin. Całą drogę przesypiamy. Na dworcu w Kabulu bierzemy taksówkę (100A, a chciał 250A) i jedziemy do centrum miasta, skąd odchodzą taksówki do parku narodowego Bande Amir. Tu okazuje się, że jest już późno i wszystkie samochody odjechały wcześnie rano. Tego nie przewidzieliśmy. Ktoś proponuje nam przejazd za 3500A, ale suma ta jest nie do przyjęcia. To 75$. Mamy jednak szczęście. Jest jeszcze jedna taksówka, która właśnie czeka na komplet pasażerów i my go dopełniamy. Cena: 300A na osobę. Obok postoju jest stragan z sambuse czyli coś w rodzaju złożonego naleśnika nadzianego farszem z ziemniaków z przyprawami. Bardzo mi to smakuje, zwłaszcza, że nie jedliśmy nic na śniadanie. Rafał się nie najada, nie lubi ostrych przypraw, w przeciwieństwie do mnie. Podroż ma trwać 5 godzin, najpierw do Bamyan. Sam wyjazd z miasta trwa ponad godzinę. Na drodze spory ruch, mnóstwo aut, ciężarówek. Wokoło zgliszcza, ale ludzie pracują przy ich odbudowie. Handel też kwitnie. Czasem mijamy czołgi, nie wiadomo czy to z ostatniej wojny, czy z poprzedniej.
Widać dzieci spieszące do szkół (jest ich dużo). Te szkoły to projekty zagraniczne.
Strona:  « poprzednia  1  [2]  3  4  następna »

górapowrót
kursy walutkursy walut
[Źródło: aktualny kurs NBP]