Autobusem przez Pakistan
Geozeta nr 7
artykuł czytany
4387
razy
Co może przynieść nowy dzień? To, że utknie się na przedmieściach jakiejś małej mieściny. Autobus stanął za blokującymi drogę ciężarówkami. Chyba trzeba się rozejrzeć co się stało Padał deszcz jak to w początkach monsunu często bywa. Woda zeszła z pól ryżowych prosto na drogę i wyżłobiła sobie w niej całkiem ładny wąwozik. Jakaś ciężarówka zagrzebana z jednej strony po osie, kierowca łopatą próbuje ją odkopać. Po obu stronach dziury całkiem pokaźna kolejka samochodów, wydłużająca się z każdą chwilą coraz bardziej. Nadjeżdżające kolejne wozy nie wyłączają nawet silników i tylko głośnym trąbieniem domagają się ustąpienia im miejsca. Ci, którzy stoją już dłużej, powychodzili z samochodów i siedząc w kucki przyglądają się dziurze. Oczywiście również mieszkańcy okolicznych zabudowań przyszli zakosztować trochę rozrywki. Wszak taka duża dziura nie na co dzień się tu zdarza. Z wolna całe wydarzenie zaczyna przypominać wielki piknik. Ktoś puścił muzykę, zaraz też znaleźli się sprzedawcy czegoś do jedzenia i picia. Wszyscy zdają się dobrze bawić, zupełnie nie przejmując się zaistniałą sytuacją. Wygląda na to, że trzeba tu będzie zabawić trochę dłużej. W oddali majaczy budynek stacji kolejowej. Może nadszedł czas na zmianę środka transportu? Pociąg będzie dopiero za kilka godzin. Jeśli do tego czasu nic się nie zmieni w sprawie drogi, to trzeba będzie nim kontynuować dalszą podróż. W Pakistanie studenci mogą kupić kolejowe bilety ulgowe. Lecz aby dostać taką ulgę trzeba pokazać odpowiednie upoważnienie. A otrzymać je można tylko w specjalnych biurach znajdujących się jedynie przy kilku głównych dworcach kraju. W dodatku, takie upoważnienie jest tylko jednorazowego użytku i zezwala na skorzystanie ze zniżki jedynie z konkretnego pociągu, na konkretnej trasie, w konkretnym dniu. Po prostu - taka typowa pakistańska biurokracja. Tak więc na uzyskanie zniżki na tej stacji nie ma nawet co liczyć.
Godziny mijają, a przy dziurze nadal pracują tylko dwie osoby. Reszta przygląda się lub nadrabia zaległości towarzyskie skupiając się w mniejszych lub większych grupkach i dyskutując. Jednak zmiana zaistniałej sytuacji nastąpiła szybko. Od strony miasteczka zaczyna powoli zbliżać się stara zdezelowana spycharka, wywołując uzasadnione poruszenie wśród "piknikowiczów". Godzina pracy i droga wyglądałaby jak nowa, gdyby nie pozostawiona wyrwa. Jeszcze trochę zamieszania o to kto pierwszy przejedzie, gdyż o wymijaniu się trudno jest tu mówić. W końcu znowu można miło się potelepać na wertepach. I tylko kierowca ciężarówki zagrzebanej po osie został i nadal łopatą odgrzebuje swój wóz. Kolejne godziny jazdy wleką się niemiłosiernie. Nizina Indusu, którą wiedzie droga jest dość monotonna. Pola, wioski, miasteczka, pola... Tylko przejazdy po mostach przerzuconych nad mającym tu ze dwa kilometry szerokości Indusem pozwalają na rzut oka na tę jedną z największych rzek. Urozmaiceniem jazdy są też częste objazdy jakimiś małymi, wiejskimi drogami nieprzejezdnych fragmentów highway'a.
Zbliża się kolejna noc w autobusie. Kolejne mijane miasto. Jednak tym razem okazuje się, że tu w Bannu, po 32 godzinach jazdy autobus kończy trasę. A co z Peszawarem!? Wszak do niego jeszcze ponad 200 km. Przesiadka. Do Peszawaru jedzie inny autobus, który zaraz rusza. Część pasażerów tu wysiada, a część przesiada się by kontynuować podróż.
- Ile kosztuje bilet na dalszą jazdę?
- Nic.
- Jak to?
Okazuje się, że kupione w Quetcie bilety, z których nic nie było można odcyfrować, uwzględniają tę przesiadkę. Nie można tego jednak powiedzieć o biletach współpasażerów, które tej dodatkowej atrakcji nie uwzględniały. Kłótnie z bileterem, groźby i prośby nic nie skutkują. Trzeba płacić. I tak oto biali turyści, a właściwie ich bilety, stają się wzorem wszelkich cnót, pokazywany przez biletera za wzór innym.
- Ich bilety są dobre, a wasze nie. Powinniście mieć takie bilety jak oni. Nie macie, więc trzeba płacić!
Dalsza jazda, już po ciemku znowu wiedzie w świat gór. To już przedgórza największych gór świata. W końcu w środku nocy, po ponad 40 godzinach jazdy i przejechaniu prawie 1300 km, ukazał się wyludniony dworzec autobusowy w Peszawarze. Stąd rykszą do jakiegoś niedrogiego hotelu. Lecz jak taki znaleźć nocą w mieście, gdzie mało kto mówi po angielsku. Po kilku nieudanych próbach i przejechaniu, ku wyraźnemu zadowoleniu rikszarza, dużej części miasta udało się znaleźć coś z grubsza przypominającego hotel i gdzie można było zakończyć ten etap podróży autobusem przez Pakistan.
Przeczytaj podobne artykułyfotoreportaż