Wyspa w wyspie, jezioro w jeziorze
Geozeta nr 6
artykuł czytany
6999
razy
Z lewej strony siedziała kobieta w podeszłym wieku. Staruszka wyglądała niesamowicie. Twarz szlachetna, smutna, spuszczona ku ziemi. Jej srebrno białe włosy elegancko upięte w kucyk delikatnie opadały na czarną suknię, która współgrała z czarną płachtą przykrywającą trumnę. Po środku płachty widniał biały krzyż. Oczywiście trumna cała była pokryta batackimi ornamentami. Po prawej stronie staruszki stali najstarsi synowie, którzy po kolei wygłaszali mowy pożegnalne. Na przeciwko nich przygrywała orkiestra na bębnach, flet Panach i innych instrumentach, w rytm których wkoło tańczyli zebrani goście. Uczestnicy stypy tańcząc w koło, mieli na głowach kosze z darami dla rodziny. Ku mojemu wielkiemu zdziwieniu orszak żałobny zamykali moi koledzy, razem ze wszystkimi tańcząc i klaszcząc w dłonie. Ja natomiast miałem przyjemność spróbować napoju przyrządzonego z soków drzewa. Ten trunek w smaku jak i podobno we właściwościach przypominał piwo. Ogólnie znany jest pod nazwą palm taju, ale mnie osobiście bardziej przypadła do gustu lokalna bardzo dźwięczna nazwa tody. Nie czekając aż konik wyzionie ducha, ruszyliśmy dalej przemierzać wyspę na swych mechanicznych rumakach. Pozwolę sobie jeszcze powrócić do tematu wiary i religii Bataków. Siedząc w restauracyjce i jedząc ryż z kurczakiem w sosie chilli, zauważyliśmy na ścianie portret naszego Papieża Jana Pawła II-go. Radośnie zawołaliśmy. Patrz Zeus, to nasz Papież Polak. Zeus tylko spojrzał na nas z politowaniem i powiedział. Nie, on jest Włochem i mieszka w Rzymie. Podczas dalszej rozmowy, chyba nie udało nam się przekonać naszego towarzysza podróży co do pochodzenia zwierzchnika kościoła rzymsko-katolickiego.
Piątek, 28. sierpnia spędziliśmy na słodkim leniuchowaniu i kąpieli w jeziorze
Następnego dnia mieliśmy wyruszyć w dalszą drogę i wszystko zapowiadało, że to już koniec naszej przygody z tym ciekawym i barwnym plemieniem. Nadarzyła się jednak jeszcze jedna okazja. Następnego dnia udaliśmy się w drogę do Narodowego Parku Leuser w kierunku północno zachodnim. Wyruszyliśmy o godzinie dziesiątej rano i mieliśmy do pokonania około 180 km rejsową furgonetką. Sądziliśmy, że nawet jak na indonezyjskie drogi, podróż nie powinna nam więcej zająć niż cztery do pięciu godzin. Byliśmy w wielkim błędzie.
Okazało się, że pokonanie tego dystansu bez problemu może zająć osiem i pół godziny. Po drodze zatrzymaliśmy się między innymi w królewskiej wiosce Bataków. Pomimo, że postój nie trwał długo, a miejsce było nastawione na turystów, (równocześnie z nami przyjechał autokar z Niemcami - trzydzieści osób) to poznaliśmy jeszcze lepiej ich kulturę. Wioska królewska składała się z pałacu królewskiego, domu dla wojska, domu dla ważnych osobistości i generałów, młockarni ryżu, sądu i paru chat. Każdy budynek był utrzymany w odpowiedniej tonacji kolorystycznej, przeznaczonej dla odpowiedniej grupy społeczeństwa. Kolor czerwony zarezerwowany dla króla, biały dla wojska, a czarny dla generałów i ważnych osobistości. Bardzo ciekawy był budynek sądu. Wejście wiodło po prawie pionowych schodach. Następnie wchodziło się do sporej sali, w której po środku stał drewniany słup z wyrzeźbionymi u podstawy maskami w trzech wyżej wymienionych kolorach: czarnym, białym i czerwonym. Maski miały za zadanie unicestwić złe moce, które za pomocą słupa miały być wyrzucone na zewnątrz. W ten sposób do budynku nie mógł wejść żaden człowiek o złych zamiarach. Dodatkowo w sali stały jeszcze bębny oraz dyby dla skazańców. Popędzani przez kierowcę busa szybko opuściliśmy królewską wioskę i ruszyliśmy na spotkanie z orangutanami. Przed nami było jeszcze wiele godzin jazdy po bezdrożach Sumatry.
Przeczytaj podobne artykuły