Mołdawia - bliski, daleki kraj
artykuł czytany
14438
razy
Odrębny charakter Transnistrii widać na pierwszy rzut oka i to nie tylko ze względu na posterunki wojsk OBWE na ulicach (od 1994 r. obowiązuje stan wyjątkowy). Jest to chyba ostatni taki w Europie, żywy skansen komunizmu. Jedynym poważnym konkurentem mogłaby być Białoruś, ale nawet tam ideologia sowiecka nie występuje w tak czystej postaci. Stolica Naddniestrza – Tyraspol to bez wątpienia miasto o największym zagęszczeniu Leninów na km2. W samym centrum stoi monumentalny budynek w stylu sowieckiego gotyku, z czerwoną gwiazdą na szczycie – Dom Sowietow – jak głoszą złote litery na frontonie. Niestety musieliśmy się zadowolić podziwianiem fasady gdyż wstęp w krótkich spodenkach zabroniony. Jak za dobrych sowieckich czasów panuje tu mania wielkości. Idąc główną, siedmiopasmową ulicą przypominającą raczej lotnisko, mijamy monstrualnych rozmiarów towarzysza Wołodię Ilicza z kilkunastotonowym płaszczem powiewającym na wietrze. Odrobinę dalej na spiętym rumaku zasiada generał Suworow, a na przeciw niego zbudowano przedziwną instalację z granitowych bloków ku czci żołnierzy Armii Radzieckiej poległych w Afganistanie. Na rewersie naddniestrzańskich kopiejek widnieje sierp i młot, a zaraz poniżej data bicia – 2001! O tym, że nie jest to bynajmniej martwa ekspozycja przekonujemy się kilkadziesiąt metrów dalej, gdy drogę zastępuje nam kolumna młodych ludzi z czerwonymi sztandarami w dłoniach. Na czele pochodu energiczny, starszy pan wykrzykuje komendy, według których wiecujący machają flagami raz w lewo raz w prawo, raz w dół raz w górę. Na razie to tylko próba przed hucznie obchodzonym Dniem Niepodległości.
Największe emocje wciąż przed nami. Ponieważ przekroczyliśmy przydzielony nam czas i co gorsza nie dopełniliśmy obowiązku meldunkowego, powrót tą samą drogą, którą przyjechaliśmy jest wykluczony. Na szczęście nasz kierowca, pochodzący z Bender, doskonale wie jak radzić sobie w takich sytuacjach. Jedziemy na lokalne przejście graniczne. Opuszczamy samochód tuż przed punktem kontrolnym i markując miejscowych, pojedynczo i dwójkami w pewnych odstępach czasu przekraczamy granicę nie wzbudzając niczyich podejrzeń. Gdyby ktoś wpadł, moglibyśmy mieć poważne problemy zwłaszcza, że na terenie separatystycznej republiki nie możemy liczyć na pomoc polskiej ambasady w Kiszyniowie.
Prosta i szeroka droga z Tyraspola do Kiszyniowa pozwala kierowcy na bicie rekordów prędkości. Wjeżdżając do centrum utykamy w tłumie ludzi i samochodów. Dookoła gwar ulicy i wycie klaksonów. Nerwowa jazda kończy się zderzeniem z jakimś wózkiem załadowanym makulaturą. Ani kierowcy, ani piesi nie uważają za wskazane stosowanie się do sygnalizacji świetlnej, co tylko pogłębia wrażenie chaosu. Potrzeba wiele samozaparcia, aby przedrzeć się przez tłum handlujących i kupujących w okolicach dworca autobusowego. Cała ta atmosfera sprawia, że Kiszyniów przypomina bardziej bliskowschodni targ niż stolicę dawnej republiki sowieckiej. Na stołeczny charakter miasta wskazuje nie tylko futurystyczny budynek pałacu prezydenckiego. Pełno tu ekskluzywnych sklepów i restauracji gdzie ceny dorównują cenom zachodnioeuropejskim i podawane są w dolarach. Pomimo wielu pamiątek z przeszłości, Kiszyniów nie przygnębia. Dominuje niska zabudowa, dużo zieleni, parków.
W centrum, które wyznacza bulwar Ştefana Cel Mare panuje niezwykły ruch. Tłumy ludzi płyną szerokimi chodnikami. Ulice i budynki dekorowane są narodowymi barwami. Trwają przygotowania do obchodów Dnia Niepodległości. 27 sierpnia, tak jak i inne święta narodowe obchodzony jest bardzo hucznie. Ludzie tańczą i śpiewają na ulicach, niebo rozświetlają fajerwerki. Ale uzyskana po raz pierwszy w historii niezawisłość nie przysporzyła Mołdawianom wielu powodów do radości. Wręcz przeciwnie. Każdy kolejny dzień przynosił nowe rozczarowania i początkową euforię szybko zastąpiła nostalgia za „małą stabilizacją”. Nastroje społeczne cały czas oscylują między tęsknotą za Związkiem Radzieckim, kiedy żyło się znacznie lepiej, a chęcią przyłączenia się do bliskiej kulturowo i historycznie Rumunii. Problem w tym, że zarówno Rosja jak i Rumunia traktują Mołdawię jak kukułcze jajo i nie kwapią się do jej przygarnięcia. Jak powiedział mi jeden z mołdawskich polityków, lider opozycyjnej partii i wykładowca na kiszyniowskim uniwersytecie – Niepodległa Mołdawia powstała, bo nie miała innego wyjścia. Właściwie trudno znaleźć w śród elit politycznych kogoś, kto za priorytet uważałby niezależność kraju. - Jakich elit? - denerwuje się ten sam polityk - Ten kraj ma tylko 300 tys. chłopów z wyższym wykształceniem! Za Stalina większość inteligencji mołdawskiej wysłano na Syberię skąd nigdy nie wrócili, a reszta uciekła do Rumunii gdzie nastąpiła jej akulturacja. Temu narodowi brakuje mądrych przywódców – dodaje z rezygnacją.
Jaka będzie przyszłość tego skrawka ziemi wciśniętego pomiędzy Rumunię i Ukrainę, który podług legendy miał być kawałkiem Raju podarowanym przez Boga pracowitym i pogodnym Mołdawianom? Niewątpliwie wiele zależeć będzie od jego mieszkańców. Trudno jednak oczekiwać by kraj ten przetrwał bez pomocy z zewnątrz. Póki co, Mołdawia pozostaje jednym z najmniej znanych krajów Europy. Czasem na marginesie innych wydarzeń europejskich pojawiają się w prasie informacje o antyrządowych demonstracjach lub problemach z rozbrojeniem Transnistrii. Nawet najbliżsi sąsiedzi postrzegają Mołdawię jako kraj niebezpieczny i mało stabilny. My odkryliśmy kraj zamieszkany przez niezwykle gościnnych i życzliwych ludzi, kraj – pomimo codziennych problemów – ludzi radosnych. W końcu kraj będący niezwykle barwną mozaiką kulturową, etniczną, narodowościową, pełen śladów i pamiątek po burzliwej przeszłości. Dla nas Mołdawia pozostanie – pomimo szarej rzeczywistości – krajem pełnym słońca.
Materiał powstał przy współpracy z Podróżniczym Serwisem Informacyjnym
www.bezdroza.comPrzeczytaj podobne artykuły