Jak Mogielica zęby pokazała, czyli Mogielica narciarska krwawica
Geozeta nr 8
artykuł czytany
2565
razy
Pamiętałem tę górę z lata, pachnącą lasem i wysokimi trawami , kiedy leniwie na nią wchodząc obżeraliśmy się malinami. Teraz pokazała się nam od drugiej strony. Pokazała się to mało powiedziane ona wyszczerzyła zęby! Banalna wycieczka narciarska okazała się dzięki niej prawdziwa przygodą! Ta góra to Mogielica -najwyższy szczyt Beskidu Wyspowego.
Kiedy wysiedliśmy z pociągu w Tymbarku wiedzieliśmy że czekają na nas wielkie śniegi, ale nie przeczuwaliśmy że będą aż tak wielkie i wspaniale. Początkowo jeszcze prowadził nas żółty szlak gubiący się wśród zasypanych równo łąk i uśpionych w głębokim śniegu lasów u podnóża "męża" Mogielicy - Łopienia. Wyżej już za ostatnimi przysypanymi równo zabudowaniami przysiółka o tatrzańskiej nazwie Świstak, szlak się zatracił i pozostał już tylko kompas i zdrowy rozsądek. Rozpoczęła się mozolna wędrówka północno-wschodnim ramieniem naszej góry. Błogosławiliśmy narty, bez których nie dało by się po prostu posuwać do góry. Śniegu było tak niewyobrażalnie dużo, że podobnie jak w górach najwyższych każdy metr był małym sukcesem. W lesie na stromszych odcinkach i narty już nie wystarczały, trzeba było torować ! Nie uwierzycie ale śnieg chwilami sięgał do piersi, a narty służyły za oparcie i ratunek podobnie jak żerdzie na bagnach! Pogoda przez cały czas tak jakby nie mogła się zdecydować czy jeszcze trochę posłonecznić i czy już wiać i "praskać" śniegiem. W końcu jednak zdecydowała się na wiatr i coś w rodzaju załamania. Wysoko już niedaleko szczytu na odsłoniętym niegdyś przez wiatry ramieniu wiadomo było ze powieje i że tego dnia do wierzchołka nie dojdziemy. Trzeba było biwakować. Trochę czasu zajęło poszukiwanie osłoniętego miejsca i dużej zaspy, w której można by wykopać jamę pod naszą płachtę biwakową. Grzebu, grzebu, deptu ,deptu i już "przytulny" dołek był gotowy. Teraz tylko jakoś się ułożyć i osłonić przed śniegiem i wiatrem. Płachta to taki niby namiot w kształcie koperty bez masztów i jak wielu mówi - bez sensu. Teraz to coś miało stać się naszym domem. Topienie śniegu trwało zda się w przysłowiową nieskończoność, ale w końcu mogliśmy zjeść parującą zupę. Teraz tylko pozostało pozamykać plecakami otwory w naszym schronieniu i spać.
Poranek był nagrodą i niespodzianką - obudził nas wspaniały wschód słońca ! Znów gotowanie i przeciąganie ile się da nieuniknionego momentu wyjścia z ciepłego śpiwora. Na cale szczęście byliśmy na tyle przezorni żeby schować na noc buty od biegówek w śpiworach.
W końcu ruszamy do góry żeby już po niecałej godzinie znaleźć się na rozległym wierzchołku naszej broniącej się uparcie Góry. Co tu dużo mówić warto było, gdyż czuliśmy się jak prawdziwi zdobywcy. Mieliśmy pełną świadomość że poza nami nie ma po prostu nikogo w tej okolicy. Każdy ślad był naszym śladem i wcale nie przeszkadzało że to "zwykła" góra w ludnych przecież Beskidach. Pędzony wiatrem śnieg przypominał jednak, że trzeba zjeżdżać. Trochę "rzeźbienia" w gęstym lesie porastającym kopułę szczytową, a potem już długie szusy przez łąki i las do przełęczy, gdzie czekała na nas przysypana i komfortowa jak nartostrada stokówka prowadząca do Szczawy. Na niej słońce zagościło już na dobre i mieliśmy wspaniały przyjemny zjazd.
To już koniec tej historii bez "historii". Te dwa dni na Mogielicy odczuliśmy jak by to był tydzień. Mogielica pokazała, że może być prawdziwą górą, Beskid znów zachwycił i przypomniał, że przygoda czeka wszędzie, wystarczy tylko ruszyć i czekać co los przyniesie...
* * *
Mogielica (zwana też mylnie Mogielnicą), najżywszy szczyt Beskidu Wyspowego 1170 m n.p.m., oferuje nam aż siedem możliwości wejścia, spore deniwelacje (do 780 m!) , dziką przyrodę i wspaniałe panoramy zarówno z wierzchołka, jak i rozległej urokliwej polany podszczytowej. Intrygująca nazwa szczytu związana jest być może z tym, że ponoć z urwistych zboczy południowych zrzucano niegdyś ciała samobójców, głównie "obwiesiów". Według innych podań ludowych Mogielica jest żoną wielkoluda Łopienia, zamienionego po śmierci w górę. Jeszcze inne legendy głoszą, że Mogielica od niepamiętnych czasów dawała schronienie beskidzkim zbójnikom. Na szczycie znajduje się podobno wielki głaz, na którym zbójcy rachowali zrabowane pieniądze, zaś na polanach Brostkowej i Skalne czekają na odkrywców zakopane przez zbójników kosztowności. Zaś kociołek ze zbójnickimi dukatami ukryty jest również w Marszałkowskiej studni na Polanie Poręba, a na szczycie znajdować miały się niegdyś mury zamkowe, połączone podziemnym przejściem na szczyt sąsiadującego Łopienia.
Legendy legendami, a szczyt i bez nich warty jest uwagi. Rozgałęziony, przypominający wielką gwiazdę masyw Mogielicy zwanej także Kopą, od innych szczytów Beskidu Wyspowego wyróżnia układ długich i dość wybitnych grzbietów. Na zachód wysyła Mogielica ramię sięgające aż nad Mszanę Górną, w którym wyodrębnia się Jasień (1062 m), Kobylica (925 m) i Ostra (780 m). Ramię od Jasienia na południe łączy się z Kudłoniem, a równie długie ramię wschodnie sięga przez Halę (913 m) po Modynię (1029 m). Przełęcz Chyszówek (695 m) oddziela Kopę od jej północnego sąsiada Łopienia (951 m). Nasz szczyt od zachodu otacza dolina Jurkówki, od północy Chyszówki, Stopnickiego Potoku na wschodzie oraz fragment doliny Kamienicy - od południa. Mogielica zbudowana jest ze skał fliszu karpackiego (piękne przykłady bloków piaskowca możemy podziwiać pod szczytem podchodząc od strony północnej).
Przeczytaj podobne artykuły