Sycylia jest jak wulkan
artykuł czytany
1789
razy
Od dawna ciągnęło mnie na Sycylię. Nie pamiętam dokładnie, kiedy ta ciekawość się zrodziła. Być może stało się to pod wpływem dawnej wyprawy do Włoch, które mnie absolutnie uwiodły. Spodziewałam się, że Sycylia będzie jeszcze piękniejsza i bardziej przytulna, że będę się nurzać w bogatej roślinności i kokieteryjnych miasteczkach, kuszących swoim odbiciem w nasłonecznionych taflach morza. Marzyłam o spacerach po szerokich, piaszczystych plażach… Intrygowało mnie wręcz w sposób irracjonalny Palermo… Ekscytowały myśli o tętniących temperamentem Sycylijczykach. Konfrontacja wyobrażeń z rzeczywistością okazała się szokująca.
Już od pierwszej chwili bytności na wyspie doświadczyłam jej wrogości niczym niezapowiedzianych wcześniejszymi sygnałami erupcji Wezuwiusza. Rozczarowanie nastąpiło zaraz po przybyciu do recepcji czterogwiazdkowego hotelu. Mój pokój nie był gotowy. Wyczerpana podróżą, musiałam czekać na swoje miejsce około dwóch godzin. Polski rezydent przekazał mi informację, żebym się poczęstowała na koszt hotelu drinkiem albo gorącym napojem z baru. To miała być gratyfikacja za moją niewygodę. Ale gdy tylko zamówiłam coca-colę i ze szklaneczką w ręku chciałam odejść do ogrodu, poproszono mnie o zapłatę.
Zaczęłam wyjaśniać, lecz barman nieustępliwie żądał pieniędzy. Naszą coraz głośniejszą dyskusję usłyszano w recepcji. Dołączyła do nas szefowa biura obsługi klienta, która stanęła po stronie barmana. Oburzona, z impetem postawiłam szklankę na kontuarze i ruszyłam ostro do wyjścia. Wtedy sytuacja nagle się odmieniła.
- Signorina, Signorina, ja pani nie zrozumiałam – zaczęła słodko Włoszka. - Proszę wypić coca-colę na koszt hotelu.
- Dziękuję, już nie chcę!
Można powiedzieć, że byłam po pierwszym lokalnym wstrząsie sejsmicznym.
Kolejnego doświadczyłam podczas kolacji inicjującej pobyt. Weszłam na dużą salę
i rozejrzawszy się wkoło, wybrałam sobie ze stołu szwedzkiego zupę jarzynową, po czym usiadłam przy jednym z wolnych stolików. Ledwie zaczęłam łapczywie pochłaniać ciepłą strawę, podszedł do mnie szef restauracji i bez przywitania się tonem gestapo zapytał mnie o nazwisko i numer pokoju. Odpowiedziałam spokojnie na jego pytanie, po czym próbowałam jeść dalej, bo byłam bardzo głodna. Nagle sprzed oczu talerz zniknął mi. Znieruchomiałam z łyżką w ręku.
- To nie jest pani stolik! – mówił podniesionym głosem mężczyzna. - Czy nie widzi pani, że tu nie ma karteczki z pani danymi…?! Tam jest pani miejsce! – wyciągniętą ręką wskazał mi stolik po przeciwległej stronie sali, po czym szybkim krokiem przemaszerował po przekątnej, niosąc talerz z napoczętą przeze mnie zupą. - Tutaj ma pani zawsze siadać! Tamten stolik jest dla innych ludzi. Rozumie to pani? – delektował się swoją władzą.
Nie byłam zdolna do jakiejkolwiek reakcji wobec takiej eskalacji.
Następny wstrząs nastąpił w Cefalu, słynnym nadmorskim kurorcie. Gdy spacerowałam po wąskich uliczkach miasteczka, złapał mnie silny ból głowy. Wyjęłam z torebki tabletkę przeciwbólową. Postanowiłam odpocząć w nadmorskiej kafejce. Zamiast siąść przy stoliku, od razu podeszłam do kasy, by jak najszybciej kupić coś do popicia pigułki. Wzięłam coca-colę i poprosiłam o kubeczek z łykiem wody do rozpuszczenia pastylki. Kiedy usiadłam przy stoliku z widokiem na morze, podszedł kelner, jednym ruchem ręki zgarnął moje szklanki i wylał ich zawartość do kosza na śmieci.
Poczułam wzrost temperatury gruntu wokół wulkanu. Sama zaczynałam absorbować jego energię.
- Co pan robi?! Jak pan śmie?! – wrzasnęłam na całe patio jak Włoszka, tyle tylko, że po angielsku. - Tam była moja tabletka! Oszalał pan? Wkurzył mnie pan!
Pobiegłam na skargę do baru, gdzie zrobiłam swój zakup. Okazało się, że towar zakupiony przy ladzie należy spożyć na miejscu. Towar zamówiony przy stoliku jest droższy. Dopłaciłam 1 euro i siadłam do stolika z colą, ale bez tabletki. Za każdym razem, gdy kelner przechodził obok mnie, wykrzykiwałam, że jestem na niego wściekła.
Pęcznienie budowli wulkanicznych da się odczuć w sposób szczególny w stolicy Sycylii. Tam każdy wydaje się bliski eksplozji. Kiedy jeździłam wypożyczonym autem po szalonych ulicach Palermo, każde moje niezdecydowanie za kółkiem było karane bezlitosnym trąbieniem śpieszących się kierowców. Gdy zuchwale wciskałam się w kilkusekundową lukę w korku na innym pasie, byłam traktowana z respektem. Patrzono wtedy na mnie jak na bliską wybuchu magmę i ustępowano mi miejsca.
Chciałam kiedyś odpocząć chwilę od zgiełku przy łyku włoskiej kawy w kawiarence w centrum Palermo. Nic z tego. Nie minęła minuta, jak nastąpił atak ulicznej muzyki. Ktoś trąbił nieprzerwanie niczym eksplodujący wulkan. Wyszłam przekonana, że tu na pewno nie zaznam spokoju… Na pobliskim parkingu siedziała w samochodzie młoda atrakcyjna kobieta i przyciskała nieprzerwanie klakson, bo jakiś kierowca zastawił jej drogę swoim autem i gdzieś poszedł. Paru gapowiczów przyglądało się tępo tej scenie, nie reagując zupełnie na hałas, który dla mnie był nie do zniesienia.
Tuż przed wyjazdem na Sycylię zdarzyła mi się podobna sytuacja. Po nieudanej próbie odszukania winowajcy dalsze sprawy załatwiłam na piechotę. Wróciłam dopiero wieczorem po auto.
Przeczytaj podobne artykuły