Relacja z wyprawy Tanzania Expedition 2007 – 100-lecie skautingu
artykuł czytany
1587
razy
4 mzungu w drodze do raju
Mzungu to w suahili określenie białego człowieka. Dość często używane przez mieszkańców. Zawsze kiedy słyszałem to słowo, miałem wrażenie, że za chwilę jakiś "agent" będzie próbował coś nam sprzedać lub w najlepszym wypadku robić za naszego tymczasowego przewodnika. Po Safarii 4 mzungu postanowiło wyruszyć na rajską wyspę Zanzibar. Trzeba przyznać, że droga do raju wiodła przez "piekło". Pierwszy etap podróży to autobus relacji Arusha - Dar Es Salaam. Wybraliśmy pierwszy możliwy, który miał odjechać o 5.30, ale z bliżej nie określonych przyczyn wyjechał o 6.00. Do Dar mieliśmy dotrzeć o 14, ale pomimo szybkiej jazdy dotarliśmy o 16.30. I tak niestety nie zdążyliśmy na ostatni prom na wyspę. Po zameldowaniu się w tanim hoteliku, wyszliśmy na spacer. Dar Es Salaam to zupełnie inna Afryka od tej, jaką do tej pory poznaliśmy. W większości zamieszkane przez muzułmanów, którzy właśnie byli w trakcie Ramadanu. Następnego dnia ruszyliśmy na prom, który miał ruszyć o 11. Na pokład promu weszliśmy o 10.50. Załadunek trwał, trwał i trwał. Prom ruszył o 12.30. Płynął, płynął i płynął. Miał być o 14.00 a był o 17.30. Oczywiście nie zdążyliśmy przez to na ostatni autobus do Jambiani - miejscowości docelowej na Zanzibarze, położonej na wschodnim wybrzeżu wyspy. Na szczęście udało nam się znaleźć taksówkę. Początkowa cena 25 tys. szylingów, ale udało nam się "zejść" do 35 tys. szylingów, bo za 25 jednak nikt nie chciał jechać. W końcu ok. 21 dotarliśmy do wioski Jambianii i wynajęliśmy 2 domki położone na samej plaży. Choć był wieczór, czuliśmy się jak w raju. Palmy, hamak, leżaki i to wszystko na naszej "posesji". Rano przywitał nas odpływ. Do wody było kilkaset metrów a przed nami rozpościerała się olbrzymia plaża. Za to w momencie przypływu ocean mieliśmy za płotem. Wszystkie dni na Zanzibarze można określić dwoma słowami: "Pole Pole"(w suahili wolniej wolniej). Dopiero tutaj przekonaliśmy się co oznaczają. Człowiek zapomina o pośpiechu, problemach i zwalnia. Tutaj jest 4 razy wolniej niż w Polsce. Obiad zamawiamy na 24 h przed posiłkiem, na śniadanie jemy owoce, chodzimy zbierać muszle i oczywiście kąpiemy się po kilka razy dziennie w oceanie. Tego skrawka raju nie sposób opisać. Tutaj po prostu trzeba przyjechać i zobaczyć to na własne oczy. Opuszczaliśmy to miejsce wyjątkowo rozżaleni, bo przecież był to koniec niezwykłej wyprawy. Jeszcze długo będziemy wspominać wyprawę do Tanzanii, która z jednej strony była spełnieniem naszych marzeń a z drugiej strony zapaliła nas do kolejnych wyzwań i pozwoliła uwierzyć, że jeśli się czegoś naprawdę pragnie to można to zrealizować.
Przeczytaj podobne artykułyfotoreportaż