Azerbejdżan'2003
artykuł czytany
2542
razy
Pomysł na taką wycieczkę przyszedł mi do głowy na początku roku. Zastanowiło mnie dlaczego nikt, albo prawie nikt nie jeździ na Zakaukazie. W sieci relacji bardzo mało, trudno znaleźć współtowarzyszy. Po długich poszukiwaniach i zmianach terminu z wiosennego na letni udało się w końcu wyprawę rozpocząć. Tym razem tylko we dwójkę - ja i poznana przez internet Ania. Miałem zamiar trochę pochodzić po wysokich górach. Z Anią spotkaliśmy się w Terespolu - widzieliśmy się po raz drugi w życiu, ale o dziwo przez następne trzy tygodnie dogadywaliśmy się nieźle. Tak mi się przynajmniej wydaje :).
Moskwa
Pociągiem do Brześcia i dalej do Moskwy. Tu czekały już na nas Asia i Ewa z napisem "Piotrek Bułacz". Też do tej pory się nie znaliśmy, a mimo tego powitały nas bardzo serdecznie - nawet odtańczyły powitalny taniec. Dobrze, że miałem dzięki Magdzie - siostrze Asi - możliwość skontaktowania się z życzliwymi dziewczynami, które nie dość, że nas przenocowały to jeszcze uraczyły pysznym spaghetti. Jak się okazało spotkanie tak wspaniałych ludzi już na początku wyprawy dobrze rokowało i przez trzy tygodnie spotykaliśmy tylko takich.
Próbowaliśmy jeszcze znaleźć fotografa, bo inteligentnie zapomniałem zabrać fotografii do wiz. Mieliśmy jedynie wizę do Armenii załatwioną w ambasadzie w Warszawie za 50 USD. Pozostałe postanowiliśmy załatwiać po drodze. Mieliśmy jeszcze bilety z Moskwy do Baku, które Ania kupiła w Polsce za 100 USD na głowę. I tyle mieliśmy. No może jeszcze trochę gotówki i dobre humory :)
Fotografa nie znaleźliśmy, ale za to zrobiliśmy sobie uroczy, nocny spacer przez Plac Czerwony i do mieszkania dziewczyn wzdłuż rzeki Moskwy. W Moskwie od kilku dni lało, ale akurat na czas naszego spaceru deszcz zrobił sobie przerwę.
Następnego dnia, obudziwszy niestety "przy okazji" nasze dobrodziejki o 7 rano, pojechaliśmy taksówką na lotnisko Szeremietiewo 1. Odprawa przebiegła bez problemu i dość szybko zapakowaliśmy się do samolotu wypełnionego Azerami. Samolot szybko wzniósł się ponad deszczowe chmury, które po pewnym czasie rozwiały się. Mogliśmy oglądać rozległe tereny południowej Rosji z ośnieżonymi szczytami Kaukazu na horyzoncie, a później także Morze Kaspijskie.
Baku
Zataczając koło nad Baku obejrzeliśmy liczne platformy wiertnicze na morzu. Na lotnisku małe zaskoczenie - zamiast marnego autobusu, do których już zdążyłem się przyzwyczaić, nowoczesne rękawy do samolotu i całkiem przyjemna odprawa. Nie było problemów z wizami. Wprawdzie nie miałem zdjęć, ale wystarczyło ksero z paszportu ze zdjęciem, a tych zrobiłem kilka. Wizę dostaliśmy od ręki , oczywiście po wypełnieniu formularza i zapłaceniu 40 USD. Zdziwiło mnie nieco, że najpierw musieliśmy iść do odprawy paszportowej, potem po wizę i znów po stempel. Na szczęście długo to nie trwało.
Pieniądze można wymienić na lotnisku bez problemu. Wzięliśmy zatem kilkadziesiąt tysięcy manatów ( 1 USD = 4850 manatów ) i pojechaliśmy marszrutką nr 118 za 1000 manatów w kierunku centrum. Busik dowiózł nas do metra. Kupiliśmy żetony za 250 manatów (czyli kilkanaście groszy :)) ), zjechaliśmy pod ziemię i pojechaliśmy na stację 28 maja. Po krótkim zastanowieniu się doszliśmy do wniosku, że pojedziemy od razu na północ kraju i dalej metrem udaliśmy się na stację 20 stycznia, skąd odjeżdża większość dalekobieżnych autobusów. Nie czekaliśmy ani chwili, ponieważ byliśmy ostatnimi pasażerami marszrutki odjeżdżającej do Qusar. Zapłaciliśmy 10000 man. i ruszyliśmy na północ. Początkowo krajobrazy nieciekawe - zardzewiałe słupy, rury, płoty a wokół pustynia. Jedynie widoki na morze po lewej stronie mogły się podobać. Gdy odbiliśmy w stronę lądu, zaczęło się robić zielono. Do ośnieżonych szczytów jednak nie dojechaliśmy.
Quba
Wysiedliśmy już późnym popołudniem w Quba. Dworzec autobusowy jest oddalony nieco od centrum i w towarzystwie Ramina, który niestety po rosyjsku rozumiał niewiele, przespacerowaliśmy się do hotelu. Chociaż nie wiem czy określenie "hotel" w pełni oddaje charakter miejsca do którego doszliśmy. Nad drzwiami napis " SAH DAG". Na parterze okien za dużo nie było, ale my na szczęście pokój dostaliśmy na piętrze i nawet z umywalką, a co ważniejsze z wodą. Cóż był to jedyny hotel w miasteczku. Najważniejsze , że było gdzie spać za 31000 man. Czasami nie można być wybrednym. Zostawiliśmy bagaże, recepcjonista-emeryt spisał nasze dane i wyszliśmy pozwiedzać. Po przejściu przez park doszliśmy w dół do mostu nad rzeką dzielącą miasteczko na dwie części. Bardzo dzielącą. Po jednej stronie, tam gdzie nasz hotel mieszkają muzułmanie, a po drugiej mniejszość żydowska. Ta część nazywa się Krasnaja Svoboda. Problemów chyba nie ma. Mieszkańcy mili w obu częściach. Jedynie powitanie różne. Za rzeką wszyscy pozdrawiali nas "szalom", a przed mostem "salam". Weszliśmy na wzgórze, ale na zarośnięty trawą żydowski cmentarz nie udało się wejść. Wszystkie bramy zamknięte, a przez płot nie mieliśmy śmiałości. W sumie przez ten płot można było co nieco obejrzeć. Mieszkańcy bardzo mili, interesowali się skąd jesteśmy, pozdrawiali nas. Raz nawet usłyszeliśmy po polsku "Niech Bóg da zdrowie". Miejsca gdzie można by zjeść kolację szukaliśmy dość długo. W końcu przy parku, nieco po schodach w stronę mostu trafiliśmy do małej knajpki. Wesoły szef kuchni zaserwował nam sałatkę, słony ser (chyba owczy), zapiekane ziemniaki z cebulą i dla mnie żeberka baranie. Najedliśmy się do syta. Początkowo właściciel mówił, że za darmo, ale w końcu wziął od nas 10000 man.
Przeczytaj podobne artykuły