Azerbejdżan'2003
artykuł czytany
2542
razy
Marchala
Z samego rana czekaliśmy na marszrutkę nr 15 do Marchali, ale w końcu za 5000man. daliśmy się namówić na taksówkę. Kierowca zawiózł nas do samego kompleksu wypoczynkowego. Znajduje się tu jeziorko, kilka knajpek, hotelików, gra muzyczka a przy ścieżkach spacerowych pobudowano sztuczne wodospady. Ogólnie bardzo przyjemnie. Mówili nam poprzedniego dnia, że na górę jest droga, którą można wjechać samochodami terenowymi na wysokość ok. 2500m. Nieco zdziwiliśmy się gdy po minięciu jeziorka z lewej strony droga zamieniła się w wąską ścieżkę i trzeba było przedzierać się między gałęziami. Doszliśmy jednak do wniosku, że wejdziemy na górę od drugiej strony. Początkowo szło się bardzo przyjemnie, ale po pewnym czasie ścieżka zamieniła się w zbocze pokryte drobnymi kamyszkami. Pomimo ostrzeżeń Ani, że to się będzie obsuwać widząc szczyt tuż przed sobą stwierdziłem, że chyba damy radę. Dopiero gdy byłem w połowie stromego odcinka zrobiło się niebezpiecznie. Kamyczki przy każdym kroku zaczęły się obsuwać powodując małe kamienne lawinki. Na szczęście Ania była znacznie niżej. Zdecydowaliśmy, że wracamy. Ana powoli zeszła w dół, a ja przeczołgałem się w bok chwytając się drobnych roślinek aż do lasku, gdzie już łatwiej było zejść w dół. Człowiek uczy się całe życie. Wróciliśmy do Marchali i tu już po zasięgnięciu języka bez problemu znaleźliśmy po prawej stronie jeziorka szeroką drogę w górę. Drogą była zrobiona dla samochodów, więc zataczała szerokie łuki i była dość długa. Najpierw szliśmy wśród lasów bukowych, a później ponad nimi. Po 2 godzinach doszliśmy do przełęczy, z której rozpościerał się cudny widoczek. Na trawce pasły się konie a tle ośnieżone szczyty Kaukazu. Położyliśmy się by nieco odpocząć, a po chwili słysząc beczenie owiec poszedłem kilka kroków dalej. Dwóch Azerów właśnie doiło owce. Oczywiście podszedłem pogadać i od razu zaprzyjaźniłem się z Tofikiem - szefem interesu. Tofik pokazał nam jak iść do źródła, gdyż woda właśnie się nam skończyła i zaprosił po powrocie do swojego namiotu. Doszliśmy zatem do źródełka z wyśmienitą, bardzo zimną wodą. Po powrocie okazało się, że Tofik ma już więcej gości. Przyjechały "szyszki" ładą nivą. Podobno był wśród nich nawet burmistrz miasteczka Saki. Postanowili urządzić sobie piknik w górach. Przy okazji też skorzystaliśmy. Goście pojeździli konno i wrócili na wyżerkę. W międzyczasie Tofik zarżnął baranka i przyrządzał zupę i szaszłyki. Ogolnie trafiła się nam lepsza impreza - baranina, sałatki, pyszny ser, chlebek, kefir, piwko i nawet wódeczka. Ci ludzie opowiadali calkowicie inne historie o Azerbejdżanie. Mówili, że jest wspaniale, ludzie mają pracę, prezydent jest wspaniały. Tylko nie wiem czemu bardziej wierzyłem moim wczorajszym, biedniejszym rozmówcom. Z bardzo pełnymi brzuchami, pożegnawszy się z gospodarzem, pomaszerowaliśmy w dół. Znów mieliśmy szczęście. Gdy minęliśmy kompleks turystyczny i uciekł nam przed nosem autobus jadący z Kisza podjechali młodzi ludzie ładą i zabrali nas pod sam hotel pomimo, że musieli się cisnąc w 7 osób.
Zaqatala
Wyjechaliśmy z Saki do Zaqataly autobusem o 9 rano. Pomimo iż stan autobusu wskazywał na powolne tempo, to dość szybko - po 2 godzinach byliśmy na miejscu. Niestety pogoda spłatała nam figla. Chcieliśmy pojechać do wioski Car i wybrać się na cały dzień w góry, ale te spowite były nisko wiszącymi, ciężkimi, deszczowymi chmurami. Podjęliśmy więc szybką decyzję o kontynuowaniu podróży do Gruzji. Zwiedziliśmy jeszcze szybko miasteczko. Obeszliśmy główny plac z ratuszem. Wygonili nas z dużego meczetu. Zjedliśmy obiad w przydworcowej knajpie - ja zupę piti (mięso, groch i woda), a Ania jajko. Marszrutka zawiozła nas do Balakan za 4000man, a tu szybko złapaliśmy ładę do granicy za 4000man od osoby. Pierwszym punktem odprawy było badanie lekarskie. Pierwszy raz w życiu się z tym spotkałem. Pan doktor zmierzył nam temperaturę, a potem wyjął dziwny aparat i zaczął mierzyć promieniowanie. U mnie w normie, ale Ania przekraczała normę prawie dwukrotnie. Dopiero przy drugim pomiarze ledwo zmieściła się w normie. Powołując się na przyjaźń byłych sojuszników z czasów ZSRR i pewną solidarność zawodową lekarz zwolnił nas z opłaty za badanie. Byliśmy 5 USD do przodu. Dalej odprawa celna i paszportowa przebiegły bez większych problemów - dostaliśmy stempelki i weszliśmy na most po którym wkroczyliśmy na terytorium Gruzji...
* * *
Przeczytaj podobne artykuły