Wybiła godzina Rahnamy...
artykuł czytany
3030
razy
Saparmurad Nijazow wydał kolejny tomik wierszy i zaprezentował go na żywo we wszystkich kanałach turkmeńskiej telewizji. Zbiór nosi nazwę Wiosna natchnienia i z pewnością stanie się kolejną lekturą szkolną, swego rodzaju katechizmem, elementem tworzonej od kilkunastu lat kuriozalnej biblii. Mój ukochany narodzie! Wybiła godzina Rahnamy... - tak rozpoczyna się poetycki monolog Turkmenbaszy, Ojca wszystkich Turkmenów, obecnego prezydenta środkowoazjatyckiego państwa leżącego głównie na bezkresnych połaciach pustyni Kara-kum. Prawie pięciomilionowy naród już w latach osiemdziesiątych ubiegłego wieku stał się zakładnikiem satrapy i jego rodziny. Nijazow początkowo pełnił funkcję przywódcy partyjnego Turkmeńskiej SRR a w 1990 roku chytrze wykorzystał moment rozpadu ZSRR i wygrał wybory prezydenckie. Od tego czasu jest niepodzielnym władcą ziemi, jej wszystkich bogactw a także materialnych dóbr wytworzonych przez lud na przestrzeni dziejów. Decyduje o dniu powszednim i świętach mieszkańców kraju, ustala normę pudru do kosmetyki lic, długość męskich włosów, określa gatunek muzyki w mediach a także ilość kotów i psów na jedną rodzinę. Zaproponował likwidację opery, baletu i określił preferencje żywieniowe. Zaleca także wymianę złotych zębów na białe i eksponowanie naturalnej cery Turkmenów, która jego zdaniem powinna mieć barwę pszenicy...
Mimo, że w całej poradzieckiej Azji Centralnej panują autorytarne rządy, to Turkmenia prześciga sąsiadów w precyzji działania aparatu wszechstronnej kontroli społeczeństwa. Zdaje się nawet, że większą demokrację prezentowali władcy Królestwa Partów, jakie istniało na tych ziemiach ponad dwa tysiące lat temu. Obok rodu panującego do stanowienia prawa zapraszano wtedy przedstawicieli innych możnych rodów a także radę kapłanów. Króla wybierano kolegialnie, kierowano się sprawiedliwością podczas ustalania podatków a każde większe skupisko ludności posiadało namiastkę samorządu. Panowała tolerancja religijna i obok zaratustranizmu, który zajmował naczelne miejsce, dozwolony był kult słonecznego boga Mitry, kulty greckie, judaizm a później także chrześcijaństwo. W potężnych piwnicach chroniących wino z danin prowadzono ścisłą rejestrację przychodów opisując na naczyniach dostawcę, gatunek i jakość wina. Notowano nawet komu i jaką ilość wina wydano. Wiedzę o państwie Partyjskim przybliżają nam bogate dokumenty pisane odnalezione kilkadziesiąt lat temu w Nisie - ciekawe, czy czytał je kiedykolwiek Saparmurad?
Władza radziecka też nie patyczkowała się z podbitymi środkowoazjatyckimi narodami. Prześladowano każdą wolną myśl, zsyłano i więziono nieposłusznych, prano mózgi inteligencji. Cudzoziemcom pokazywano zaimprowizowane widowiska, zapraszano ich do kilku wypieszczonych obiektów albo pod kontrolą pojono alkoholem. W Aszchabadzie, stolicy Turkmenii, był jeden tylko hotel, w którym mogli mieszkać obcokrajowcy. Jego obsługę stanowił wyselekcjonowany personel a wiele funkcji sprawowali po prostu etatowi pracownicy służb specjalnych. Jeśli czasem do hotelu trafił na nocleg jakiś miejscowy partyjny notabl to siedział cichutko w numerze bo nie mógł kontaktować się z inostrancami. Każde piętro gmachu miało specjalną opiekunkę, która siedząc w głównym ciągu komunikacyjnym, miała na oku wszystkie ruchy hotelowych gości. Jeśli mieszkający na jej piętrze turysta z polskiej grupy chciał niepostrzeżenie udać się na inne piętro, dokąd zaprosiły go rumuńskie przedszkolanki, musiał mieć przygotowany haracz w postaci kosmetyku, ciuszka lub jakiejś błyskotki. Poderwane w mieście Turkmenki nie miały szans towarzyszyć swym zagranicznym amantom w wieczornych hotelowych imprezkach bo bezbłędnie wyłuskiwano je już przy próbie zbliżenia się do budynku.
* * *
Drugi dzień mojego popasania w aszchabadzkim hotelu zaowocował wielce pozytywnywnym odkryciem. Otóż każde piętro tego socrealistycznego gmachu miało u swego zwieńczenia zakamarek, niewielki kameralny bufecik o orientalnym wystroju wnętrza, obsługiwany przez egzotycznej urody krasawice. Epikurejski wprost przybytek. Absolutnie nie pasujący do ascetycznej atmosfery otoczenia. Co tam się wtedy podawało! Każda kondygnacja miała swoją kulinarną specyfikę poświęconą innemu regionowi Azji Centralnej a oprócz tego Republikom Kaukazu i Mołdawii. Do dań podawano alkohole z odpowiednich regionów, tradycyjne wypieki, a czas posiłków okraszano muzyką związaną z danym folklorem. Moim piętrem władał duch ormiańskiego żywiołu ale po obłaskawieniu etażnych poznałem intrygujące tajniki większości pozostałych lokalików. W głowie mieszało się potem od zapamiętywania: kebabów, pilawów, pirożkow, czieburieków, bakław, uch. Głowa czasami bolała po degustacjach nastojki, araratu, calvadosu, biełogo aista, palinki i pszenicznoj. Ale cóż to! Wszak poznawanie kultur poprzez gruczoły smakowe to jedna z najprzyjemniejszych cech wędrowania po świecie.
Tradycyjna turkmeńska kuchnia jest nad wyraz prosta. Społeczności związane z pustynią jadały zazwyczaj mięso i pijały mleko. Plemiona żyjące w oazach, dolinach rzek i w rejonach upraw rolnych urozmaicały menu pieczywem, rybami i owocami. Namiastkę alkoholu otrzymywano w procesach fermentacji wielbłądziego mleka a winem mogli się raczyć jedynie mieszkańcy niewielkiego obszaru upraw winorośli. Narodowe dania Turkmenów swymi recepturami zbliżone są do tradycji Persji, Afganistanu i Turcji. Podobne menu mają Uzbecy, Tadżycy i Kazachowie a także islamskie ludy Kaukazu. Za typowe turkmeńskie danie można uznać kiufta-szurpa - ryżową zupę na baranich kościach z warzywami i pływającymi w niej podłużnymi pulpecikami z jagnięciny. Innym przysmakiem jest lula-kebab - mielone kotleciki z jagnięcia i cebuli duszone w dużej ilości warzyw, wśród których także przeważa cebula. Jagnięcinę w tym daniu często zastępowano mięsem dżejrany, pięknej wyżynnej gazeli, ale przetrzebione zwierzę na szczęście objęto ścisłą ochroną. Wykorzystuje się także mięso młodych nieużytkowych wielbłądów, hodowlanych kóz, dziczyzny i rzadziej domowego ptactwa. Obecnie w Turkmenii popularne są również mączne dania, ciasta, pierogi i paszteciki nadziewane miejscowymi owocami. W barku serwującym miejscową kuchnię jadłem pirożki s churmoj - drożdżowe rogaliki nadziane miąższem owocu churmy /hurmy?/, dużej jagody krzewu, czasem drzewa, z rodziny hebankowatych.
Drożdżowe ciasto po wyrośnięciu dzielimy na placuszki i na każdy z nich nakładamy nadzienie z przepuszczonej przez maszynkę churmy, wymieszanej z wodą i odrobiną mąki. Placuszki po złożeniu zlepiamy na brzegach i formujemy. Układamy je na natłuszczonej brytfance, lekko smarujemy ich powierzchnię olejem i zapiekamy w umiarkowanej temperaturze do uzyskania złotawego koloru i niewielkich spękań. /Owoce churmy trudno się przechowują i ciężko je dostać w Polsce. Mają smak moreli i dobrze dojrzałego pomidora hodowanego w naturalnych warunkach - można je więc zastąpić jakąś naszą namiastką./
* * *
To, że 80% powierzchni kraju pokrywa pustynia, wcale nie świadczy o braku turystycznych atrakcji Turkmenii. Kilka tysięcy dziejów regionu pozostawiło materialne ślady działania ludów, przedstawicieli wielu starożytnych, średniwiecznych i późniejszych kultur. Grecy, Persowie, Arabowie i Turcy Seldżuccy penetrowali te tereny przez całe stulecia i wszyscy coś po sobie zostawili. Resztki potężnych twierdz i pałaców znajdziemy w Merw, nieopodal miasta Mary. W okolicach Czardżou nad Amu-darią poznamy tysiącletnią historię osadnictwa w dolinie tej rzeki. Na przedgórzu Kopet-dagu dowiemy się jakie gatunki winorośli uprawiano dwa i pół tysiąca lat temu. Wzdłuż 800 km kaspijskiego wybrzeża usłyszymy legendy o Aleksandrze Wielkim, Tamerlanie i Marco Polo. Wspomniana wcześniej Nisa odkryje przed nami bogactwo pisemnej dokumentacji o funkcjonowaniu państwa Partów.
Przeczytaj podobne artykuły