TIR-em do domu, cz. I
Geozeta nr 2
artykuł czytany
13500
razy
Czy przytrafiło się wam jechać do Indii, a znaleźć się całkiem gdzie indziej? Czy przytrafiło się Wam być ponad pięć tysięcy kilometrów od domu, praktycznie nie mieć pieniędzy na powrót do kraju? Czy przytrafiło się Wam spotkać ludzi, którzy pomogli wyjść z takiej sytuacji i zrobili to wszystko bezinteresownie? Czy przytrafiło się wam czekać na autostop trzy dni, a potem jechać sześć dni jednym samochodem? Czy przytrafiło się Wam czuć się jak w amerykańskim filmie uciekając przed gangsterami? Czy na sam koniec przytrafiło się może Wam po takich przeżyciach wrócić do domu całym i szczęśliwym? Mnie to wszystko spotkało i to niespełna w ciągu jednego miesiąca.
Wydostać się z Mary!
Zamiast być w Indiach, raptem pojawiłem się w Turkmenistanie w mieście Mary na środku Pustyni Kara - kum. W kieszeni zostało mi już tylko 50 dolarów, a do domu jeszcze co najmniej pięć tysięcy kilometrów. Zero szans na powrót do Polski za te pieniądze.
Jak się tutaj znalazłem? Wraz ze znajomymi jechałem do Indii. Mimo tego, że wszystkie formalności wizowe mieliśmy w porządku, celnicy nie wpuścili nas do Chin. Mając mało pieniędzy na inną drogę do Indii, musiałem pożegnać się z przyjaciółmi i pozostać w Kirgistanie. Postanowiłem zwiedzić byłe republiki ZSRR. Byłem już w drodze powrotnej do Polski. Miałem przejechać przez Turkmenistan, Iran, Turcję i potem przez kraje bałkańskie do południowej granicy kraju. Wszelkie formalności wizowe już miałem załatwione. W paszporcie wbitą tranzytową wizę irańską, a turecką miałem otrzymać za 10 $ na granicy. W kieszeni 110 dolarów, w sam raz na dojazd do Europy. Wszystko było w porządku do granicy miedzy Uzbekistanem i Turkmenistanem, nikt nie sprawdzał paszportów, nikt niczego się nie czepiał. Tutaj miałem pecha. Musiałem mu dać łapówkę turkmeńskiemu celnikowi, który sobie wymyślił, że do Turkmenistanu potrzebuję wizę. Nic nie mogłem zrobić, nie pomogły prośby, że nie mam przy sobie dużo pieniędzy, musiałem mu zapłacić. Zabrał ode mnie trzydzieści dolarów. Po chwili siedziałem już na swoim miejscu, nie wierząc w to, co się stało. W kieszeni zostało mi 50 dolców. W pierwszej miejscowości Czardżoou przesiadłem się na autobus do Mary - miasta na trasie do Iranu. Całkowicie zmieniłem swoje plany, jak najszybciej chciałem opuścić Turkmenistan. Zmiana planów nie trwała jednak zbyt długo. Gdy dojechałem do Mary nawet nie zdążyłem zrobić dwóch kroków, a już jakiś chłopak zagadnął mnie. Chciał wymienić mi pieniądze. Był tak miły, że zanim wymieniłem u niego trzy dolary, zaproponował mi swoją pomoc. Zapoznał mnie z kierownikiem sklepu obuwniczego - Agą. W sklepie opowiedziałem co przytrafiło mi się na granicy. Dodałem jednak, że celnicy zabrali mi wszystkie pieniądze i nie mam za co wrócić do domu.
Aga najpierw poczęstował mnie obiadem. Potem zaprosił do swojego domu, abym tam odpoczął. Takiej okazji nie mogłem przepuścić. Dobrze zrobiłem, gospodarze przyjęli mnie jak najważniejszego gościa. Szczególnie córka w moim wieku - Altina. Zanim zdążyłem trochę odpocząć, zabrała mnie na długi spacer, który na pewno jeszcze długo zostanie mi w pamięci. Nie zapomnę także bardzo dobrej i obfitej kolacji jaką dostałem. Po posiłku, Aga dla przywitania gościa, postawił na stół wódkę domowej roboty. Po nim zrobił to samo jego brat, który przyszedł w gości. Chwilę po mim zrobił jeszcze to samo sąsiad Agi. Chciał po prostu zapoznać się ze mną. Byłaby i następna, gdybym miał tak silną głowę jak oni. Całe szczęście, że następnego dnia czułem się w miarę dobrze. Podczas wieczornej rozmowy gospodarze bardzo miło namawiali, abym został w Turkmenistanie. Trochę pomieszkam w ich kraju, poznam ładną dziewczynę, poślubię ją i dopiero wtedy wrócę do Polski, oczywiście razem z nią. Ciekawe kogo Aga miał na myśli mówiąc o ślubie. Jeżeli córkę to może mógłbym zostać... W końcu doszliśmy do wniosku, że jednak chcę wrócić do domu, a najlepszym sposobem będzie powrót TIR-em.
Rano Aga zawiózł mnie na parking TIR-ów. I tak rozpoczął się mój nowy rozdział życia w Turkmenistanie. Czas oczekiwania na autostop. Zaraz na początku wyjaśniłem strażnikom parkingu (stajanki), że nie mam za co wrócić do domu. I poszukuję kierowcy, który zabierze mnie za darmo. Jeszcze nie wiedziałem jaką drogą chcę jechać czy przez Iran czy z powrotem przez Rosję. Urban i Murat okazali się bardzo mili. Dali mi trochę jedzenia i picia. Powiedzieli mi, że wieczorem, gdy przyjadą samochody, to pomogą mi dogadać się z kierowcami. Wieczorem rozpoczął się czas pełen nadziei. Na stajance pojawiało się coraz to więcej TIR-ów. Murat pomagał mi w rozmowie z kierowcami. Tak szybko jak przyszła nadzieja na powrót do Polski, tak szybko też prysnęła. Kierowcy nie chcieli zabrać mnie ze sobą. Powodów odmowy była masa, od takich, że nie mają miejsca w kabinie po takie, że nie chcą nikogo zabierać. Tego się nie spodziewałem, miałem już taką wielką nadzieję. Zdenerwowany rozłożyłem karimatę i śpiwór na dachu strażnicy i nie zwracając uwagi na hałas wjeżdżających samochodów i głośne rozmowy kierowców położyłem się spać.
Stajanka...
"Jarek, Jarek! Wstawaj, wstawaj! Tiebie nada pakuszać!"- usłyszałem w nocy. Urban i Murat siedzieli na dachu obok mnie. Jedli mielonkę z chlebem i popijali jakimś napojem z puszki. Zanim zdążyłem poprosić o nalanie mi picia, już miałem szklankę w ręce. "No pij"- powiedzieli. Myliłem się - to nie był napój, to była wódka, a panowie pijąc ją umilali sobie czas. Niestety chociaż chciałem, nie mogłem odmówić i musiałem pić z nimi. W końcu pili za moje zdrowie."Allah karze nam Tobie pomóc, dać picia i jedzenia" - powtarzali w kółko i nalewali alkohol do szklanki. Każda kolejka była za moje zdrowie i za to, żebym jakoś szczęśliwie dojechał do domu. Żeby wszystko skończyło się dla mnie dobrze. Ja wznosiłem toast za nich, za to, że są dla mnie tacy mili i tyle mi pomagają. Jak się czułem kolejnego ranka, a właściwie to popołudnia po przebudzeniu, nie będę opisywał, na pewno nie byłem rześki jak wróbelek.
Mimo pewności, że nie uda mi się zabrać na stopa, postanowiłem jeszcze zostać na stajance i próbować dalej. Kolejny wieczór nie przyniósł żadnych niespodzianek. Nikt nie chciał mnie zabrać. Trzeciego dnia pobytu na stajance, znali mnie już wszyscy jej pracownicy. Znałem też szefa Gugaima, który postanowił mi pomóc. Zaproponował, że następnego dnia kupi mi bilet autobusowy do Aszchabadu, a tam będę mógł prosić o pomoc w jakiejś ambasadzie (polskiej tam nie ma). Pozostało mi więc przeczekać jeszcze dobę i potem być już w podróży. Mój wyjazd postanowił uczcić Eugerniu, jeden z najbardziej mi życzliwych ludzi na parkingu. Wieczorem na kolację przygotował szaszłyki. Na stole nie zabrakło też alkoholu. Wszyscy pili za moje zdrowie i za to, żebym jeszcze kiedyś wrócił do Turkmenistanu. Też za to piłem, chociaż jeszcze nie wyjechałem i nie wiedziałem czy w ogóle dojadę do domu.
Nagle słyszymy "zdrastwujcie, Eugenił szto u tjebja, wsio charaszo". Na stajankę przyjechał dobry kolega Rosjanina, Uzbek, wracał właśnie TIR-em z Turcji i jechał do Taszkientu. Nie mogłem uwierzyć, takiego szczęścia nie mogłem przecież mieć. Z Harumanem będę mógł pojechać do Uzbekistanu, a stamtąd może uda mi się złapać polskich kierowców jadących do Polski. Cała impreza zakończyła się około trzeciej nad ranem. Ledwo żywy wdrapałem się na dach kotłowni i usnąłem. Rano, choć wciąż ledwo żywy jakoś wstałem. Całe szczęście, że nie bolała mnie głowa. Już po chwili byłem przygotowany do wyjazdu, kierowca jednak nie, spał jak zabity. Zanim wyjechaliśmy odwiedziłem Gugaima. Pożegnał mnie i dał mi 30000 manatów (około 6$) na "cigarety".
Przeczytaj podobne artykułyfotoreportaż