Piotr Mutrynowski, Leszek Janasik (zdjęcia)
Ojciec wybrał, naród głosował
artykuł czytany
2648
razy
Fałszowanie wyborów rozpoczęło się na długo przed oficjalnym rozpoczęciem głosowania. Możliwością do tego było sporządzanie list wyborczych. Spisy wyborców były wystawiane do wglądu w poszczególnych obwodach na 2 dni przed głosowaniem. Z zebranych relacji nie wynika aby występowały na nich znaczące braki. Zupełnie inaczej sytuacja wyglądała w dniu wyborów. Prawie we wszystkich komisjach obwodowych obserwatorzy napotykali ludzi, którzy nie mogli odnaleźć swoich nazwisk w spisach. Większość z nich zapewniała, że ich nazwiska znajdowały się na listach publikowanych przed wyborami. To właśnie Ci ludzie tworzyli tłok w punktach wyborczych, który tak zaskoczył większość rozpoczynających pracę obserwatorów. Wielu z tych wyborców po dłuższych lub krótszych kłótniach rezygnowała z głosowania. Zgodnie z ordynacją nikt nie mógł zostać dopisany do listy wyborców bez specjalnego dokumentu wystawianego przez sąd właściwy dla danego okręgu. Bardziej wytrwali udawali się do sądów po stosowne zaświadczenia. Uzyskanie go graniczyło jednak z cudem. Przed pracującymi sądami kłębiły się setki ludzi. Jeden z odwiedzonych przez obserwatorów sądów już w południe zarejestrował ponad 1000 skarg osób wpisanych na listy uprawnionych do głosowania. Sytuacja taka miała miejsce w sądach pracujących, jednak wiele z nich po prostu było zamknięte. Regułą był, że najwięcej wyborców „znikało" z list w okręgach o silnych wpływach opozycji. Skala zjawiska była dość duża - szacuje się, że w niektórych obwodach z list mogło zniknąć nawet do 30% uprawnionych. Ani razu nie zdarzyło się aby osoba której brakowało na liście zadeklarowała w rozmowie z obserwatorem chęć głosowania na kandydata rządowego - zawsze byli to zwolennicy opozycji.
Okrojone na wstępie listy miały jednak w miarę upływu czasu tendencję do ponownego „rozrastania się". Wbrew wyraźnym przepisom ordynacji wyborczej wiele komisji obwodowych dopisywało do spisów wyborców nowe osoby (nie posiadające jednak wspomnianych wcześniej dokumentów z sądów). Co ciekawsze często czyniły tak te same komisje, które w innych przypadkach odmawiały dopisywania wyborców na listy, tłumacząc się tymi właśnie przepisami. Regułą były próby dopisywania do list zorganizowanych grup, dowożonych do punktów wyborczych autobusami. Grupy te liczyły zazwyczaj 100-200 osób i występowały pod różnymi nazwami np.: „zamiejscowi robotnicy z fabryki", „marynarze, którzy właśnie zeszli ze statku", „bezdomni", „studenci z prywatnej uczelni", „sportowcy". W większości przypadków, pomimo protestów opozycji, przewodniczący proalijwowscy komisji dopisywali takie grupy do list. Osoby te głosowały z reguły na podstawie dokumentów, które nie uprawniały do głosowania, takich jak np. legitymacja studencka, zaświadczenie o czasowym zatrudnieniu, poświadczenie kierownika klubu sportowego itp. Przypadki takie stwierdzono prawie w połowie kontrolowanych okręgów. Dopisane osoby stanowiły 10% do 20% głosujących w poszczególnych obwodach.
Manipulowanie listami wyborczymi było najistotniejszą, lecz nie jedyną, nieprawidłowścią stwierdzoną w trakcie trwania głosowania. Przykładami innych były próby dorzucania całych pakietów głosów do urn (obserwator Hubert Kossowski przejął nawet przy próbie wrzucenia do urny pakiet 15 głosów wypełnionych na Ilhama Alijewa), głosowania za inne osoby (najczęściej za członków rodziny), uszkodzenia plomb na urnach, nieprawidłowości proceduralne, próby wywierania presji na głosujących itp. Osobną sprawą było zastraszanie i przemoc wobec opozycyjnych członków komisji wyborczych oraz obserwatorów. Problem ten omówiony zostanie osobno.
Kolejne poważne nieprawidłowości miały miejsce w trakcie prac komisji obwodowych po zamknięciu lokali wyborczych. Powszechnie zdarzały się próby wynoszenia urn lub protokołów z pomieszczeń komisji wyborczych. Często w ogóle nie liczono głosów i od razu przystępowano do wypełniania protokołów. W komisjach w których jednak rozpoczynano proces liczenia głosów dochodziło do nieprawidłowości w trakcie jego trwania. Zdarzało się doliczania głosów oddanych na kandydata Musavatu Issę Gambara do głosów na Ilhama Alijewa. Najczęściej jednak fałszowano same protokoły komisji obwodowych. Powszechnie zmieniano liczbę głosów oddanych na Ilhama Alijewa (zazwyczaj zwiększając ją dwukrotnie) i obniżano liczbę głosów oddanych na jego głównego kontrkandydata Issę Gambara. Fałszowanie miało najczęściej miejsce w trakcie przewożenia protokołów do komisji okręgowych lub w samych komisjach okręgowych. Powszechne było wypełnianie protokołów ołówkiem a następnie korygowanie zawartych w nich liczby już przy udziale członków komisji okręgowej. W jednym z okręgów szef komisji osobiście sprawdzał i poprawiał przywiezione protokoły, następnie szefowie komisji obwodowych przepisywali je, a na koniec przeglądał je ponownie szef komisji okręgowej i stemplował pieczątkami komisji obwodowych. Przewodniczący innej komisji okręgowej na oczach obserwatora Tomasza Pisuli przeprawił długopisem rezultaty wyborów w jednym z obwodów - Alijewa z 273 na 587, a Gambara ze 150 na 50. To tylko wybrane przykłady. Powszechnym zjawiskiem był też brak podpisów opozycyjnych członków komisji obwodowych pod dowożonymi protokołami.
Fałszowanie wyborów nie odbywało się „w białych rękawiczkach". Prawie każdy z polskich obserwatorów IDEE zetknął się z przypadkami zastraszania czy nawet przemocy skierowanej wobec opozycyjnych członków komisji wyborczej lub delegowanych przez partie opozycyjne azerskich obserwatorów. W większości komisji obwodowych panowała napięta atmosfera. Opozycjoniści spotykali się z agresją przede wszystkim ze strony innych członków komisji wyborczych, reprezentujących rządzącą YAP. Często w dalszej kolejności do akcji wkraczała policja, poddając represjom opozycjonistów. Do spięć dochodziło najczęściej gdy obserwatorzy opozycyjni lub członkowie komisji wyborczych próbowali zapobiec nieprawidłowością i fałszerstwom. Często jednak wystarczającym pretekstem był sam fakt obserwowania przez nich pracy komisji. Zdarzało się, że opozycyjnym członkom komisji obwodowych odmawiano prawa zajęcia miejsca przy stole, przy którym zasiadała komisja lub nawet w pomieszczeniu komisji (zwłaszcza w trakcie liczenia głosów). W trakcie sporów dochodziło do rękoczynów a nawet pobicia obserwatorów i członków komisji z ramienia partii opozycyjnych. Taka sytuacja miała miejsce np. w jednym z obwodów kontrolowanych przez obserwatora Lesława Pietrewicza, na którego oczach wizytujący obwód szef okręgu i wraz członkami odwiedzanej komisji obwodowej pobili i skopali przedstawiciela opozycji. Zdarzały się aresztowania opozycyjnych członków komisji lub obserwatorów, najczęściej pod pretekstem, że utrudniają pracę komisji. Atmosferę napięcia potęgowała, powszechna zwłaszcza po zamknięciu lokali wyborczych i rozpoczęciu przeliczania głosów, obecność sił policyjnych i wojskowych.
Reperkusje powyborcze
Jeśli ktoś spodziewał się, że wybory zakończą się wraz zakończeniem obliczania wyników, był w błędzie. „Druga tura" rozpoczęła się w nocy z 15 na 16 października, przed siedzibą opozycyjnej partii Musavat, której kandydat Issa Gambar był głównym oponentem Alijewa. Zwolennicy Musavatu zaczęli gromadzić się przed siedzibą partii już późnym wieczorem. Nastrój był raczej radosny. Przemawiający z siedziby partii działacze ogłosili, że według relacji ich obserwatorów Issa Gambar zdecydowanie wygrał wybory. Jaki czas później rozchodzi się pogłoska, że CNN potwierdziła wyraźne zwycięstwo Gambara. Zgromadzony na ulicy tłum rozpoczyna radosne święto. Narasta atmosfera euforii. Jednak w nocy docierają informacje, że rządowe media ogłosiły zwycięstwo Alijewa. Według tych samych danych Gambar uzyskał symboliczne wręcz poparcie. Reakcją tłumu jest niedowierzanie, rozgoryczenie, wściekłość... Na to zdają się czekać specjalne oddziały policji, które w międzyczasie odcięły fragment ulicy przy którym znajduje się główne biuro partii. Od tego momentu już nikt z demonstrantów nie ma szans się wycofać. Wyloty z ulicy w kierunku Placu Wolności z jednej strony i Centrum z drugiej odcinają zwarte kordony policji. Siły rządowej szukują się do szturmu. Wcześniej policji zajmuje trochę czasu odsunięcie od wejścia do siedziby partii nielicznych przedstawicieli OBWE/IDEE i dziennikarzy. Po tym opóźnieniu wypadki toczą się szybko. W zgodnej relacji obserwatorów atak policji nie miał na celu rozbicia demonstracji. Po prostu chcieli zmasakrować jak największą liczbę bezbronnych demonstrantów. Po raz pierwszy leje się krew, jest pierwsza ofiara śmiertelna. Zaledwie kilkanaście metrów od miejsca gdzie stoją międzynarodowi obserwatorzy... Sytuacja stabilizuje się dopiero nad ranem. Pozostają pytania bez jasnych odpowiedzi. Komu zależało na takim przebiegu wypadków? W jakim celu rozbudzono nadzieje zgromadzonych przed siedzibą partii, często przypadkowych, ludzi?
Poranek 16 października jest spokojny. Nie długo jednak. Grupki przeciwników Alijewa gromadzą się w różnych punktach miasta. Dla wszystkich jest już jasne, że wybory zostały sfałszowane. Pozostaje jedno - demonstracje. Dochodzi do pierwszych starć z wojskiem i policją. Demonstranci przedzierają się w kierunku położonego przy nadmorskich bulwarach Placu Wolności, przy którym znajduje się monumentalny budynek władz azerskich. Zgodnie z tutejszą tradycję kto ma bakijski Plac Wolności ten ma władzę w Azerbejdżanie. Do placu docierają kolejne grupki demonstrantów. Sytuacja jest już jednak nieco inna niż w nocy. Tym razem wiele osób jest przygotowanych do walki - kije, brukowce, sprzęt zdobyty po drodze na policjantach (w tym wojskowa ciężarówka). Opozycja dysponuje też dużo większymi siłami - całkowita liczba uczestników zamieszek po stronie opozycyjnej szacowana jest na 5-10 tysięcy. To za dużo dla zgromadzonych w centrum sił porządkowych. Około południa Plac Wolności jest opanowany.
Przeczytaj podobne artykuły