Piotr Mutrynowski, Leszek Janasik (zdjęcia)
Ojciec wybrał, naród głosował
artykuł czytany
2648
razy
Od wczesnego popołudnia w okolice Placu Wolności zaczynają zjeżdżać policyjne i wojskowe ciężarówki, policyjne autokary a nawet zarekwirowane na tą okazję miejskie autobusy. Wysypują się z nich setki, tysiące umundurowanych funkcjonariuszy. Dowódcy pomni wcześniejszych doświadczeń czekają na zgromadzenie wystarczających sił. Przed godziną 14 demonstranci są już odcięci od reszty miasta. Kordony policji i wojska odgradzają plac od strony portu oraz centrum. Z pozostałych dwóch stron znajduję się nadmorskie bulwary i olbrzymi budynek władz. Szturm zaczyna się od strony portu. Część demonstrantów zaczyna uciekać. Wycofywać zdaje się również kierowca zdobycznej ciężarówki. W rzeczywistości bierze jednak rozpęd - nieoczekiwanie zawraca i z impetem rusz w tłum szarżujących policjantów. Parę sekund później poźniej ciężarówka podskakuje po ciałach taranowanych policjantów niczym na rajdzie samochodów terenowych. Zatrzymuje ją dopiero celny strzał któregoś z żołnierzy oddziałów specjalnych. Samochód płonie, nad placem widać kłęby czarnego dymu, które po chwili mieszają się z właśnie użytymi gazami bojowymi. Słychać strzały, użyta zostaje ostra broń oraz psy bojowe. Zmagania trwają około godziny. Przeważające siły rządowe ostatecznie zdobywają przewagę. Części demonstrantów udaje się przedostać na miasta, są setki rannych, setki aresztowanych. Najbardziej krwawe sceny rozgrywają się pod samym budynkiem rządowym. Około 300-osobowa grupa ludzi, w znacznej części gapiów, zostaje odcięta przez policję. Nie mając dokąd uciec są systematycznie pałowani. Nieprzytomne, bezwładne ciała wynosi się do podstawionych autobusów. Nikt nie wyszedł stamtąd o własnych siłach.
Starcia trwały jeszcze w całym mieście do późnych godzin popołudniowych. Wieczorem na Placu wolności zobaczyć można było setki wojskowych ciężarówek i tysiące żołnierzy i policjantów zgromadzonych tam na wypadek kolejnych ataków opozycji. Te jednak już nie nastąpiły. Trudno ocenić jaki był ostateczny bilans starć. Mówi się o kilku zabitych i setkach rannych. Oglądając z bliska brutalność policji i nielicznych, ale uzbrojonych w ostrą broń, żołnierzy oddziałów specjalnych z jednej strony i determinację uzbrojonych w kije i brukowce bojówkarzy Musavatu trudno w to uwierzyć. Wiadomo jednak, że ofiary były po obu stronach.
Brutalne stłumienie opozycyjnych demonstracji a Baku było pierwszym etapem powyborczych represji. Już następnego dnia po głosowaniu przystąpiono do masowych aresztowań opozycji o osób podejrzewanych o jej sympatyzowanie. Najbardziej poszukiwano opozycyjnych przedstawiciele komisji wyborczych oraz niezależnych azerskich obserwatorów. Szczególnym represjom byli poddawani Ci, którzy pomimo nacisków i zastraszania odmawiali podpisywania sfałszowanych protokołów komisji wyborczych. Łącznie w ciągu kilku dni aresztowano prawie 600 osób.
Postawa OBWE w trakcie i po wyborach
Co najmniej za dwuznaczną można uznać postawę pełniącej w Azerbejdzanie misję obserwacyjną OBWE. Jej celem była ocena prawidłowści przebiegu procesu wyborczego. W tym celu w Azerbejdzanie przebywało przez kilka tygodni klikudziesięciu ekspertów i obserwatorów długoterminowych. Ponadto na same wybory przyjechało prawie 600 obserwatorów krótkoterminowych. Zatrudniono dla nich setki tłumaczy i kierowców, zapewniono przelot i wyżywienie, zakwaterowano w najlepszych hotelach, wynajmowano najdroższe sale konferencyjne. Cała akcja kosztowała 8 mln dolarów wyłożonych przez amerykańskich i europejskich podatników. Jakie były jej efekty?
Już przed wyborami zwracało uwagę słabe przygotowanie przeznaczonych dla obserwatorów szkoleń. Godzinami tłumaczono, że urna służy do wrzucania głosów a głosuje się poprzez zaznaczenie pola przy wybranym kandydacie. Można było odnieść wrażenie, że odbywające się w najdroższym bakijskim hotelu szkolenie 600 osób ma na celu zabicie czasu bądź wydanie przyznanych środków finansowych.
Dość dziwny był dobór obserwatorów, zwłaszcza tych z krajów Europy Zachodniej (a oni stanowili większość). Osoby z którymi zdarzyło się zetknąć polskim obserwatorom były kompletnie nieprzygotowane do pracy w warunkach presji ze strony przedstawicieli władz azerskich, zwłaszcza policji. A sytuacje takie można było bez problemu przewidzieć. Wielu obserwatorów było na tyle wystraszonych samym widokiem umundurowanych i uzbrojonych policjantów czy żołnierzy, że nawet nie próbowało wykonywać swoich obowiązków. Osobną kwestią jest bierna postawa obserwatorów w trakcie powyborczych zamieszek. Gdy na bakijskich ulicach katowano bezbronnych cywilów obserwatorzy OBWE wypoczywali w hotelach. W trakcie zamieszek na Placu Wolności obecnych było zaledwie parudziesięciu obserwatorów, z resztą głównie z byłych republik radzieckich, Polski, Jugosławi i Rumunii.
Szokiem, zarówno dla wschodnioeuropejskich obserwatorów OBWE, jak i azerskiej opozycji, była wstępna ocena wyborów ogłoszona 16 października w luksusowym hotelu Hyatt, dokładnie w czasie gdy na Placu Wolności rozpoczynały się najcięższe starcia. Według oficjalnego oświadczenia przedstawiciela władz misji OBWE wybory, choć "niespełniające międzynarodowych standardów", zostały "zasadniczo dobrze przeprowadzone". Ostateczna ocena wyborów zaprezentowana w listopadzie była już zasadniczo inna. Mówi się już w niej wyraźnie o niedemokratycznym przebiegu wyborów. Trzeba jednak pamiętać, że raport końcowy OBWE ukazał się miesiąc po samych wyborach i był poprzedzony silnymi protestami samych obserwatorów wobec wstępnej oceny wyborów zaprezentowanej w Baku.
Przeczytaj podobne artykuły