Podróże z przełęczami w tle - czyli wysoko, ale nie najwyżej
Geozeta nr 7
artykuł czytany
2318
razy
Przełęcz Tarfala (1553 m n.p.m.) – w krainie Trolli
Wracaliśmy z kilkudniowych pomiarów przeprowadzanych na lodowcach w odległej części masywu górskiego Kebnekaise położonego w północnej części Szwecji, 150 km za kręgiem polarnym. Wspinaliśmy się na krawędź potężnego płaskowyżu, którym mieliśmy dojść do lodowcowej doliny wiodącej ku Przełęczy Tarfala, za którą położone było miejsce naszego zamieszkania – glacjologiczna baza Uniwersytetu Sztokholmskiego. Ostatni dzień przeznaczony na pracę w terenie spędziliśmy w dolinie rzeki Vistasjákka. Zeszliśmy tam specjalnie po to, żeby po blisko miesiącu zobaczyć drzewa i wspaniałą roślinność nadrzecznego krajobrazu. Wysoko w górach, w otoczeniu bazy nie rosło nic poza skąpymi porostami i mchami.
Do przebycia mieliśmy kilkanaście kilometrów po osypujących się okruchach skalnych przykrywających powierzchnię ziemi, gruntach poligonalnych oraz pośród potężnych głazów lodowcowych moren. Postanowiliśmy przejść do bazy w ciągu jednego dnia. Przyczyną pośpiechu była oczekująca na nas sauna (od blisko tygodnia porządnie się nie umyliśmy) oraz topniejące zapasy żywności.
Wędrówka była prawdziwym sprawdzianem dla nóg: fragmenty skał osuwały się po stokach moren i poruszały się niespodziewanie pod naszymi stopami. Idąc oglądaliśmy smętne, szaro-bure, upstrzone białymi plamami lodowców i wiecznych śniegów krajobrazy. Urzekająca była oszczędność przyrody, która dysponując taką niewielką ilością materii potrafiła wyczarować niezwykłe, otoczone wianuszkami głazików wzgórki gruntów poligonalnych, pięknie rzeźbione zbocza górskie, błękitne jęzory lodowców i U-kształtne doliny wypełnione licznymi jeziorkami. Wszystko to przykryte było błękitnym niebem, po którym leniwie snuły się kłębiaste chmury. Cisza i nastrój panujące wokół nasuwały nam na myśl sceny z trylogii „Władcy pierścieni” Tolkiena. Łatwo było sobie wyobrazić ukryte za skałami Krasnoludy i czyhające na wędrowców Trolle.
Coraz bardziej zmęczeni wielogodzinnym marszem wspinaliśmy się na niekończącą liczbę morenowych wzniesień, ze szczytu których widać było następne wzniesienia. Wyczerpał się nam już zapas piosenek, które znaliśmy, a wyschnięte gardła nie ułatwiały rozmowy.
W końcu, grubo po północy stanęliśmy przy kamiennym kopczyku oznaczającym, że dotarliśmy na Przełęcz Tarfala. Daleko w ciemnościach migotały światełka w drewnianych domkach szwedzkich glacjologów. Od bazy oddzielało nas strome, pokryte luźnym rumoszem, zbocze. Niestety baterie w naszych latarkach wyczerpały się i musieliśmy schodzić w ciemnościach. Na pomoc przyszedł nam księżyc, którego jasna tarcza wytoczyła się z poza górskiej grani. Mimo to nie uniknęliśmy kilku potknięć i bolesnych upadków. Po czterdziestu minutach schodzenia, lekko kulejąc weszliśmy do baraku kuchennego w bazie. I tu niespodzianka! Dzień wcześniej rozpoczęły się naukowe warsztaty Szwedzkiego Towarzystwa Geologicznego. Kilkudziesięciu brodatych mężczyzn patrzyło się na nas. Dwóch podrapanych i dyszących facetów, którzy ni stąd ni zowąd, o drugiej w nocy wdarli się, objuczeni plecakami i sprzętem mierniczym, do kuchni. Mieliśmy szczęście, że uroczysta kolacja geologów się przedłużyła i smakowite potrawy znajdowały się jeszcze na stole.
Nasz długi dzień zakończyliśmy na progu sauny, patrząc z zachwytem na białe spirale i fosforyzujące na zielono pasy zorzy polarnej.
Przełęcz Kluchorska (2728 m n.p.m.) – tam gdzie rodzą się lodowce
W potokach deszczu jechaliśmy z Dombaju do Schroniska Północnego skąd, następnego dnia mieliśmy wyruszyć przez góry Kaukazu Centralnego w kierunku słonecznej Abchazji. Naszym środkiem transportu była zdezelowana półciężarówka, która z trudnością jechała po zatarasowanej osypiskami i zwalonymi drzewami drodze. Mimo okropnej pogody humor nam dopisywał: po kilku tygodniach trekingu mieliśmy przed sobą perspektywę błogiego leniuchowania na czarnomorskiej riwierze. Trzęsąc się niemiłosiernie i podskakując na wybojach dotarliśmy do schroniska, a właściwie do tego co z niego pozostało. Chcąc w miarę znośnie przetrwać noc musieliśmy zasłonić puste otwory okienne i wstawić nadpalone drzwi na ich miejsce w futrynie. Leżąc w śpiworach przez dziury w dachu mogliśmy kontemplować wspaniałą kaukaską noc.