podróże, wyprawy, relacje
ARTYKUŁYKRAJEGALERIEAKTUALNOŚCIPATRONATYTAPETYPROGRAM TVFORUMKSIEGARNIABILETY LOTNICZE
Geozeta.pl » Spis artykułów » Europa » Podróże z przełęczami w tle - czyli wysoko, ale nie najwyżej
reklama
Robert Szewczyk
zmień font:
Podróże z przełęczami w tle - czyli wysoko, ale nie najwyżej
Geozeta nr 7
artykuł czytany 2318 razy
Rano przywitały nas słońce i bezchmurne niebo. Z bólem serc zarzucamy ponad 30 kilogramowe plecaki na swoje barki. Pierwsze kilkadziesiąt minut zajęło nam przejście betonową drogą, z której idealnie było widać szczyt Dombaj (4046 m n.p.m.). Wkrótce opuściliśmy drogę i zaczęliśmy podchodzić pod stromy stok prowadzący na krawędź górskiego plateau, którego centrum zajmowało ploso Jeziora Kluchorskiego. Z trudnością łapaliśmy oddechy i bardzo wolno wdrapywaliśmy się na górę przytłoczeni ciężarami plecaków. Zakosy ścieżki zatopione były w łanach kwitnących rododendronów, których uroda sprawiała, że można było znaleźć w miarę rozsądną odpowiedź na pytanie: „dlaczego tak się męczymy?”. Po kolejnej godzinie doszliśmy nad jezioro, częściowo jeszcze zamarznięte. Ponad nim piętrzyły się górskie granie obsypane śniegiem, pośród których rysowało się obniżenie Przełęczy Kłuchorskiej.
Byliśmy pierwszymi trekersami, którzy pojawili się na przełęczy od zeszłego roku (jak się później okazało byliśmy również pierwszymi i ostatnimi zarazem, zagranicznymi turystami, którzy wylegiwali się na plażach w Suchumi w przededniu wojny).
Ustaliliśmy dalszą strategię przejścia na przełęcz. Właściwa trasa biegła ośnieżonymi zboczami dookoła jeziora od strony wschodniej. Było jeszcze krótsze rozwiązanie – przejście grzbietem od zachodu, ale wcześniej trzeba było przebyć rwący, lodowcowy strumień. Podzieliliśmy się na dwa zespoły – gdyby coś się przytrafiło jednemu z nich, drugi ruszy na pomoc – i opuściliśmy brzeg jeziora. Nad głowami wisiały pionowe ściany skalne, z których co chwila odpadały płaty zmarzłego śniegu. Napotkaliśmy wiele wartkich potoków spływających do jeziora. Trawersowaliśmy pola śnieżne o nachyleniu co najmniej 35 wspierając się na czekanach i balansując na śliskiej powierzchni stoku. Z niepokojem patrzyliśmy na chylące się ku zachodowi Słońce. Jeszcze przed zachodem musieliśmy przejść przez przełęcz i znaleźć miejsce na biwak. Przed nami było kolejne niezwykle strome pole śnieżne. Weszliśmy na nie z uwagą. Nagle usłyszeliśmy głuchy trzask i śnieżna pokrywa oderwała się od skał. Cała grupa zaczęła zsuwać się w dół. Polecieli ludzie, potem plecaki i lżejsze części ekwipunku. Spotykaliśmy się kilkadziesiąt metrów niżej. Na szczęście nic się nikomu nie stało. Od zdradliwych skał oddzielała nas gruba warstwa śniegu. Patrzyliśmy rozbawieni (nerwy już puściły) na rozwijający się papier toaletowy, który mknął w naszą stronę. Zebraliśmy się i zaczęliśmy podchodzić w poprzek zbocza do skalnego załomu, za którym powinna być już przełęcz. W tym czasie zmieniła się pogoda. Niebo zasnuło się chmurami, zerwał się wiatr i nie wiadomo skąd wypełzła mgła. Wszyscy byli już zmęczeni i mniej pewniej stawiali kroki. Ktoś znowu osunął się w dół zbocza, ale zahamował czekanem. Dotarliśmy do skał, nieco poniżej na południe zobaczyliśmy przełęcz i drugi zespół wolno podchodzący w jej kierunku. Jeszcze kilkadziesiąt metrów i wszyscy cali i zdrowi spotkaliśmy się w pobliżu socjalistycznego obelisku ustawionego na przełęczy. Tęsknym wzrokiem patrzyliśmy na abchaską stronę, ale od mandarynkowych sadów oddzielało nas jeszcze kilka dni marszu.

Cuillin Hills – wichrowe góry

Pole biwakowe położone było na rozległej płaskiej powierzchni u wylotu górskiej dolinki. Za plecami mieliśmy wzniesienia szkockich Cuillin zbudowane z ciemnych, wulkanicznych skał, a przed nami rozpościerała się podmokła równina ciągnąca się aż do brzegów Atlantyku. Siedząc w namiotach pakowaliśmy ostatnie elementy ekwipunku, za chwilę mieliśmy wyruszyć w góry.
Wyszedłem przed namiot i położyłem niezbyt ciężki plecak na ziemi przyciskając go dla pewności kilkukilogramowym głazem. Szalejące na szkockiej wyspie Skye wiatry były bardzo gwałtowne. Poprzedniej nocy pod naporem wiatru pękł zrobiony z węglowych włókien szkielet konstrukcji naszego namiotu - kopułki.
Walcząc z wiatrem posuwaliśmy się w kierunku zacisznej dolinki. Wkrótce znaleźliśmy się w otoczeniu czerwonych i czarnych skał wulkanicznych. Pozbawione roślinności granity strzelały w górę wielosetmetrowej wysokości ścianami. Tysiące lat rzeźbotwórczej działalności natury kształtującej twardą skałę wodą, wiatrem i temperaturą doprowadziły do powstania niezwykle plastycznej rzeźby gór Cuillin Hills. Do tego te wysokości! Bezwzględne nie były tak duże, ale wysokości względne zapierały dech w piersiach.
Wędrowaliśmy gęsiego wąską ścieżką wydeptaną w gęstwinie wrzosów zarastających dno doliny. Zbliżało się południe i wiatr trochę przycichł. Przed wspinaczką na przełęcz zrobiliśmy sobie chwilę wytchnienia przy krystalicznie czystym źródle, które wypływając spośród skał tworzyło mały wodospad.
Strona:  « poprzednia  1  2  [3]  4  następna »

górapowrót