Podróże z przełęczami w tle - czyli wysoko, ale nie najwyżej
Geozeta nr 7
artykuł czytany
2318
razy
Wspinaczka nie była trudna, ale dość mozolna. Zwietrzałe odłamki granitu odpadały od macierzystych bloków i trzeba było uważać na to żeby nie dostać kamieniem w głowę. Wyszliśmy na skalny taras, z którego prowadziła już prosta droga na przełęcz pod szczytem Sgurr Alasdair (ok. 1003 m n.p.m.) . Po chwili już tam byliśmy i naszym oczom ukazał się piękny widok: ciemne kolosy gór, u stóp których przycupnęły jeziora. Wydawało się, że krajobraz składa się tylko z tych dwóch elementów. Czekaliśmy na zachód słońca. Niebo nad horyzontem rozpaliło się na czerwono, a rozlewiska na przedpolu gór zapaliły się odbitym słonecznym blaskiem. Toń górskich jezior przybrała odcień głębokiego aksamitu i wzmógł się wiatr. Nie pozostało nam nic innego jak zejść i wrócić na pole biwakowe. Po kilku godzinach, chronieni cienką ścianką namiotu, jedliśmy kolejne puszki z fasolką wsłuchując się w dudniące odgłosy wichury.
Przełęcz Maraia (2098 m n.p.m.) – pośród skalnych zamków
Dolomity wiosną były niezwykle piękne. Barwne kwiaty, rześkie powietrze, resztki śniegu zalegające na północnych zboczach gór i pustka. Wszystkie schroniska były jeszcze zamknięte – zwolennicy górskich wędrówek tłumnie pojawiają się dopiero z początkiem lata.
Od kilku dni byliśmy we wschodniej części Dolomitów i przemierzaliśmy górskie szlaki zdążając w kierunku Dolmiti di Sesto zwieńczonego wspaniałymi bryłami Tre Cime di Laváredo (2999 m n.p.m.). Wspinaczka w Dolomitach była niezwykła: na stosunkowo niewielkiej powierzchni rzadko można spotykać takie nagromadzenie form skalnych: zębatych grani, turni, igieł skalnych, szczytów spiczastych i płaskich, gigantycznych ścian, półek oraz przewieszek skalnych. Prawdziwa orgia kształtów wymodelowanych w podatnych na niszczenie i erozję dolomitach. Urodę krajobrazu wzbogacała zmienność pogody. Każdego dnia zaliczaliśmy wszystkie pory roku: góry tonęły w deszczu (czasami ze śniegiem), zasłaniały się woalem mgieł, to znowu objawiały się w pełnej krasie w blasku słońca, żeby za chwilę stać się sceną omiataną porywami wichru i rozświetlaną błyskami piorunów.
Mozolnie wspinaliśmy się szlakiem ku Przełęczy Maraia otwierającej od strony południowej drogę ku skalnym grzebieniom Gruppo Dei Cadini o wysokościach przekraczających 2800 m n.p.m. Przedpołudniową burzę przeczekaliśmy w zacisznym górskim hotelu Cristallo położonym na polanie przy drodze do Misuriny – znanego ośrodka wypoczynkowego. Mieliśmy czas, żeby zastanowić się nad wyborem trasy dalszej wspinaczki i spokojnie przepakować plecaki. Szliśmy wolno wykorzystując piękną pogodę i robiąc zdjęcia.
Górna granica lasu przebiega tu na wysokości 1900-2000 m n.p.m. Powyżej ciągnęły się łagodne stoki porośnięte trawą, na których wypasały się dzikie kozice. Szlak łagodnymi zakosami prowadził do podnóża pionowych ścian Cima Cadini Dei Neve, wyżej zmieniając się w eksponowaną ferratę . Na przełęczy znajdowało się schronisko – o tej porze roku nieczynne. Przysiedliśmy na ławeczce sycąc oczy widokami grani i szczytów bielejących na tle coraz bardziej granatowego nieba i zjadając ostatnie kawałki czekolady. Zatopiliśmy się w ciszy i pustce. Wokół panował bezruch, który przerywały lekkie podmuchy wiatru zapowiadające szaleństwo górskiej burzy. Zarzuciliśmy plecaki i ruszyliśmy na północ. Zatrzymaliśmy się na rozstaju dróg: jedna z nich ginęła w skalistej gardzieli, druga wiodła w przepastny mrok rozległej doliny. Za naszymi plecami nabrzmiewała groza i trzeba było szybko podjąć decyzję, którą z dróg wybrać...