Musala - Królowa Bałkanów
artykuł czytany
2388
razy
Dzień 3
Bułgaria jest trzecim po Włoszech i Japonii krajem pod względem ilości źródeł mineralnych. Mieliśmy już okazję się o tym przekonać. Właściwie co chwila na naszej drodze pojawiały się czeszma, obudowane ujęcia wody. Przygotowując się do ostatecznego natarcia na Musalę zabieramy ze schroniska wiec tylko jedno piwo, aby mieć czym uczcić zwycięstwo. Wspinamy się w chmurach uciekając przed goniącym nas deszczem. Powietrze nie dość, że staje się coraz rzadsze to jeszcze jest niemiłosiernie duszno. A źródła jak na złość nie widać. Od mijających nas turystów dowiadujemy się, że do najbliższego ujęcia dzielą nas ponad dwie godziny wspinaczki. Stojąc nad głębokim urwiskiem, przyklejeni do ściany przypominamy sobie o butelce piwa. Butelka wyślizguje mi się z rąk. Możemy już tylko patrzeć jak niknie w czeluściach przepaści. Nie dość, że nie mamy co pić, to nie mamy czym uczcić ewentualnego sukcesu. I tak gdy tylko docieramy do najwyżej położonej w Europie stacji meteorologicznej na samym szczycie Musali, nie jesteśmy w stanie myśleć o niczym innym jak o porządnym odpoczynku. Długa wspinaczka, brak wody, nieprzespana noc i wysokość 2925 m dała nam się mocno we znaki.
Przypominając sobie o zakładzie ruszamy w drogę do jednego z najstarszych i najwyżej usytuowanych schronisk w górach bułgarskich -schroniska Musala (2380 m. n.p.m). Po ubezpieczony łańcuchami szlaku schodzimy ze szczytu po ostrych graniach. Z góry widać budynek schroniska przypominający nowoczesny hotelu. Mamy już przed oczami basen i saunę, restauracje z dobrym jedzeniem i wygodne łóżka. Taka fotomorgana doskonale motywuje do nie łatwej wędrówki. Droga na szczyt od tej strony może jest i krótsza, ale na pewno nie łatwiejsza. Gdyby trzy dni temu ktoś postawił mnie od tej strony i kazał zdobywać szczyt powiedziałabym, że serdecznie dziękuję ale tchórzę. Nowoczesny budynek okazuje się terenem budowy. Nie wygląda na to, żeby miała zostać szybko zakończona. Jak wszystko w Bułgarii... Tradycyjnie rozbijajmy się nad jeziorkiem przed schroniskiem. Właściciel prosi nas, abyśmy przenieśli się na drugą stronę, bo tu może złapać nas górska policja (tym razem nie ma problemu w komunikacji). Okazuje się, że uratował nam życie. Zasypiamy właściwie natychmiast nie słysząc walących obok nas piorunów. Jeden uderzył w miejsce, gdzie początkowo mieliśmy zamiar się rozbić.
Dzień 4
Wyprawę właściwie możemy uznać za zakończoną. Pozostała nam już tylko krótka wędrówka w dół i zjazd bułgarską kolejką linową. Śmiało możemy uznać to za najbardziej dramatyczną część nasze wyprawy. Wagonik, do którego akurat wsiedliśmy ma nieszczelne drzwi i pozostaje szpara. Nie budzi to bynajmniej w nas zaufania. Podskakuje na wszystkich słupach tak, że za każdym razem jestem pewna, że spadamy w dół. Za tą wątpliwą przyjemność płacimy dwa razy tyle ile powinniśmy. I wcale nie chodzi o to, że ceny dla zagranicznych turystów wszędzie są dużo wyższe. Wsiadają do kolejki nie otrzymaliśmy biletów, których jak się okazało wymagano od nas na stacji środkowej, gdzie zatrzymywała się kolejka. I choć ewidentnie widać było, że jako jedyni jedziemy z samej góry, musieliśmy płacić raz jeszcze. Dodawać nie muszę, że i tym razem nie otrzymaliśmy stosownego kwitku.
A nad Morze Czarne dotarliśmy jako pierwsi, wygrywając zakład. Jak to możliwe? Otóż bułgarskie środki transportu publicznego... Ale to już historia na zupełnie inną opowieść.
Przeczytaj podobne artykułyfotoreportaż