Wakacje z dreszczykiem emocji, czyli Rumunia i Bułgaria
artykuł czytany
34633
razy
Zeszłoroczne wakacje przejdą do historii. Może nie z powodu ich egzotyczności (choć jej smak czasami można była poczuć), lecz ilości zwiedzonych krajów oraz przejechanych kilometrów. Jak na jeden okres urlopowy zwiedziliśmy 6 krajów, przejechaliśmy ponad 4300 kilometrów. Oczywiście motywem przewodnim była Rumunia i Bułgaria, o której myśleliśmy od dłuższego czasu. Jednak różne, najczęściej niestety niezgodne z prawdą, opinie powstrzymywały nas przed podjęciem decyzji: "Jedziemy!"
Na poważnie wyjazdem zaczęliśmy się interesować w marcu, kiedy to należało zadecydować, gdzie spędzimy tegoroczny urlop. Postanowiliśmy z moim tatą, że jedziemy do Rumunii i Bułgarii, aby naocznie przekonać się o "Cyganach, którzy rzucają w samochody kamieniami, a później je napadają oraz o wszechobecnej biedzie" - podobne opinie słyszeliśmy od znajomych. Jak to dobrze mieć własne zdanie…
Nasz plan na wakacje polegał na tym, aby kilka dni spędzić w rumuńskich Karpatach i nad Morzem Czarnym, a później przejechać całą Riwierę Bułgarską i znaleźć kwaterę gdzieś na samym jej południu (braliśmy pod uwagę: Carevo, Ahtopol, Sinemorec i Rezovo).
Mieszkamy w Chorzowie, więc w grę wchodziły dwie opcje - przejazd przez Ukrainę (Chorzów, Kraków, Tarnów, Medyka, Lwów (UA), Czerniowce (UA), Suceava (RO), Bacău (RO) i potem prosto do Constanţy lub przez Słowację i Węgry (Chorzów, Kraków, Barwinek, Hanušovce (SK), Mihalovce (SK), Sátoraljeújhely (H), Nyiregyháza (H), Satu Mare (RO) i potem już prosto do Sibiu, w którym planowaliśmy nocleg). Na początku skłanialiśmy się ku tej pierwszej opcji, jednak opinie o ukraińskiej drogówce nie były zbyt pochlebne - jej oficjalna nazwa to DAI (w łapę:-)), niestety w dosłownym znaczeniu... Poza tym wszelkie papierkowe formalności (opłaty, taksy i inne dziwne wyłudzenia oraz haracze) na granicy raczej nie umilają przejazdu. Dlatego też wygrała opcja numer dwa, jak się później okazało właściwa.
Pokrótce opiszę drogę do Rumunii przez Słowację oraz Węgry:
Wybraliśmy drugi wariant trasy, więc zgodnie z nim udaliśmy się autostradą A4 na wschód, później drogą krajową E40, w Pilźnie w prawo zwrot do Jasła, następnie kierunek Krosno no i przejście graniczne w Barwinku. Później kierujemy się w stronę Svidníka oraz miasta o nazwie Giraltovce (droga E371). Tam też krótki postój i trochę drzemki, która po nocnej monotonnej jeździe jest jak najbardziej wskazana. W tym momencie warto zwrócić uwagę na Vranov nad Topl'ou, gdzie bardzo łatwo o pomyłkę i późniejsze błądzenie. Jeśli chcemy dojechać do Mihalovców, to we Vranovie skręcamy przed mostem w prawo!
Z Mihalovców już niedaleko do węgierskiego Sátoraljeújhely, gdzie zamierzamy się udać. Po przybyciu na granicę i odprawie (jeśli takową możemy nazwać jedynie okazanie paszportów) wjechaliśmy na Węgry. Tam też bardzo się zdziwiliśmy, gdyż naszym oczom ukazała się sporych rozmiarów góra (na mapie niestety no name), na którą prowadzi kolejka linowa, zapewne służąca również amatorom białego szaleństwa (być może to jedyne takie miejsce na Węgrzech). Po krótkim postoju i śniadaniu udaliśmy się drogą nr 37 do Nyíregyházy. Po drodze oczywiście pełno winnic oraz słoneczników, co po jakimś czasie po prostu się znudziło, no bo w końcu ileż można się na to gapić!
Tutaj moje spostrzeżenie - na sygnalizacjach świetlnych na Węgrzech zauważyliśmy wspaniałe urządzenie - mianowicie licznik czasu pozostałego do zmiany świateł! Po prostu fantastyczna sprawa! Jak się później okazało wynalazek ten z powodzeniem stosowany jest Rumunii. Może w Polsce też kiedyś się go doczekamy.
Przeczytaj podobne artykułyfotoreportaż