Między niebem, ziemią i morzem
artykuł czytany
975
razy
Szum morza, piaszczyste plaże i romantyczne zachody słońca, to atrybuty jednego z bardziej urokliwych miejsc na świecie, jakim jest Półwysep Chalcydycki. Zakątek ten wydaje się być zawieszony pomiędzy trzema żywiołami: powietrzem, o którym przypomina delikatna morska bryza, wodą uosobioną w Morzu Egejskim i ziemią, poszarpaną i skalistą, lecz próbującą tu i ówdzie wznosić się do nieba. Czy może, zatem dziwić emblematyczne określenie Trójząb Neptuna? Raczej nie, gdyż kształt półwyspu wywołuje takie ekspresyjne skojarzenia i nazewnictwo.
Chalkidiki to nazwa geograficzna regionu, która dla tysięcy turystów na świecie oznacza jedno - wspaniały urlop. Wszyscy doskonale wiedzą, że w tym zakątku Grecji, otrzymają wreszcie zasłużony wypoczynek, z niemalże gwarantowaną pogodą gratis. Ta mityczna ojczyzna gigantów, z roku na rok staje się coraz bardziej popularnym, także dla Polaków, miejscem spędzania wakacji, z notabene gigantycznym zapleczem turystycznym. Miejscowości kuszą letników swymi urokami wprost z kart katalogów agencji i biur podróży. Turystyka tutaj dawno przestała mieć charakter rodzinny, śmiało można nazwać ją już przemysłem, a hotele i resorty to istne fabryki, produkujące masowo wakacyjne wspomnienia na lata.
Niektórzy jednak przybywają na Chalkidiki w zupełnie innych celach. Nie dla nich leżenie godzinami na plaży i wygrzewanie się w słońcu. Są na świecie ludzie, dla których ten skalisty i malowniczy półwysep, nie jest przyczółkiem cielesnych uciech, lecz głębokich, czasem wręcz mistycznych, doznań duchowych… Tych ludzi, nie można już nawet nazwać turystami czy urlopowiczami, to pielgrzymi, stąpający po swej duchowej ojczyźnie, szukający źródła i umocnienia swej wiary. Nic więc dziwnego, iż taki właśnie status pielgrzyma, a nie turysty, otrzymuje każdy szczęśliwiec, któremu dane będzie odwiedzić Republikę Mnichów.
Powyższą dychotomię, zarysowaną dotąd zaledwie przeze mnie, odwzorowuje i natura poprzez ukształtowanie terenu, o którym mowa. Rozczłonkowanie Półwyspu na trzy cyple, zwane często palcami (Kassandra, Sithonia i Athos), być może stanowiło inspirację dla wspomnianego już podziału Półwyspu na strefę cielesną (dwa pierwsze palce, a zwłaszcza Kassandra) i duchową, skoncentrowaną wokół Góry Athos (2033 m n.p.m.).
Dwudzielność dotyczy także wszystkich, którzy chcą odwiedzić to niezwykłe miejsce, a segregacja przebiega, w co najmniej dwóch wymiarach. Najpierw dzieli się potencjalnych pielgrzymów na wierzących i innowierców. Na każdą stuosobową grupę, która codziennie może przekroczyć granicę, przypada zaledwie 10-12 osób innego wyznania. Warto pamiętać, iż katolików także zalicza się do tej grupy. Osobom spoza prawosławia nie przysługują pełne prawa pobytu, są pewne ograniczenia - nie mogą na przykład uczestniczyć we wszystkich nabożeństwach, co jest zresztą zrozumiałe.
Mniej zrozumiała natomiast, szczególnie dla mnie, jako kobiety, jest funkcjonująca jeszcze do dziś inna segregacja - dzielenie kobiet i mężczyzn. Słabą płeć obłożono całkowitym zakazem wstępu na teren tego bastionu prawosławia, jakim jest Athos, a tradycji tej przestrzega się konsekwentnie od prawie tysiąca lat (od 1054 roku). Zakaz ten ma dwojakie źródła. Z jednej strony wiązał się z kultem maryjnym - Maryja miała być jedyną czczoną kobietą, z drugiej jednak strony miał po prostu zapobiec osiedlaniu się rodzin na tym terenie. Pierwszy z tropów, świadczy o podobieństwie między prawosławiem i katolicyzmem, bynajmniej w początkowych fazach rozwoju. Gdzieś jednak wciąż pobrzmiewa tu tradycja pojmowania kobiet, jako istot podatnych na wpływy szatana. Dodajmy, że kult maryjny, rozwinięty silnie zwłaszcza w XI/XII wieku, w katolicyzmie przywrócił kobiety do łask, tu jednak twarde reguły wciąż zabraniają kobietom rozpraszać mężczyzn skupionych na modlitwie. O sile zjawiska niech świadczy fakt, że statki z kobietami na pokładzie, nie mogą podpływać zbyt blisko do wybrzeży, o czym mówią odpowiednie przepisy. Także hodowanie zwierząt płci żeńskiej jest zabronione (!). Tak więc żadna samica, nie ma wstępu na tą świętą ziemię. No, prawie żadna, gdyż podobno mnisi otrzymali dyspensę na kotki, które rzekomo lepiej łapią myszy niż kocury. Ja takowej dyspensy nie uzyskałam, więc w zasadzie piszę o czymś oglądanym tylko z daleka. O fenomenie poznanym bliżej dzięki męskiej obserwacji, nad czym ubolewam, gdyż zawsze lepiej "przekonać się na własnej skórze". Z drugiej jednak strony, doceniam przywiązanie do tradycji, zwłaszcza w dzisiejszym, tak szybko zmieniającym i przewartościowującym się świecie. Podziwiam tą fortecę obyczaju, w której życie od setek lat płynie według stałego rytmu i zasad.
Cykliczność, bowiem, to główna cecha życia mnichów, skoncentrowanych wokół Świętej Góry Athos na modlitwie. Dzień po dniu dzielony równo na 8 godzin modlitw, 8 godzin pracy i tyleż samo, zasłużonych godzin odpoczynku. Dzień za dniem biegnie, dzień do dnia podobny, dzień po dniu od wieków rozpoczynany bardzo wcześnie, bo przed godziną drugą nad ranem, czyli dla większości w nocy. Jednak każdy dzień ofiarowywany Bogu, ze szczególnym zapałem. Można, więc powiedzieć, że czas odmierzany jest tutaj rytmem codziennych czynności i ich powtarzalnością. Jako ciekawostkę dodam, że obowiązuje tu czas bizantyjski (+ pięć godzin do czasu środkoweuropejskiego). Nie jest to jednak rytm biologiczny, gdyż mnisi wcisnęli swe życie w pewne stałe ramy, nieustannie matrycowane. To przywiązanie do tradycji i form, pozwala przypuszczać, że życie monastyczne niewiele się zmieniło od założenia pierwszego klasztoru - Megistis Lavras - w 963 roku. No właśnie, a jak ta codzienność wygląda?
Przeczytaj podobne artykuły