Bieszczady
artykuł czytany
1101
razy
Na początku na tym skrawku Ziemi, zapomnianym przez Boga tylko diabły harcowały. Awantury, rozboje i gwałty czyniły między sobą. […] Ich mnogość powodowała, że ludzie nie chcieli się na tym terenie osiedlać. Wydawało się, iż ta część Karpat na zawsze pozostanie diablo bezludna. Nawet nazwy swojej nie miała, bo niby jak nazwać taką diablą krainę.
[Andrzej Potocki „Księga legend i opowieści bieszczadzkich”, Lesko 1998]
I za to właśnie kocham Bieszczady. Za ich dzikość, tajemniczość i sprzeczność. Jak nie pokochać miejsca, w którym człowiek czuje się jakby wrócił do rodzinnego domu, a zarazem jakby właśnie wyruszył się w najbardziej fascynującą podróż życia? Miejsca, które potrafi zaskoczyć pomimo, iż zna się je tak dobrze? Które zachwyca i zaskakuje w najmniej oczekiwany sposób? Bieszczady mają w sobie coś takiego, że nie da się o nich zapomnieć, nie da się przejść obok obojętnie. Ba! Nie da się w ogóle obok nich przejść. Bieszczady trzeba poczuć całym sobą, odkryć na własny sposób, aby kiedyś móc powiedzieć – tak, poznałem Bieszczady.
W ciągu moich kilkakrotnych podróży w Bieszczady odnalazłam kilka miejsc, które wyróżniają się w szczególny sposób. Nie tylko ze względu na krajobraz, czy historię. Po prostu są niezwykłe i już! (Jasne, że nie każdy by się ze mną zgodził w kwestii doboru tego czy innego szczytu, ale to moja prywatna lista, mogę więc pozwolić sobie na pewne sugestie… )
Na pierwszym miejscu króluje niepodzielnie Smerek. Szczyt ten stanowi zachodni kraniec połoniny Wetlińskiej i ze swoimi 1222 metrami nie jest jakoś szczególne piękny, czy pod jakimkolwiek innym względem bardziej atrakcyjny od innych. Był to jednak mój pierwszy zdobyty szczyt, ten który zainaugurował moje bieszczadzkie wojaże. Wiąże się z nim pewien rytuał, taki prywatny, wiążący tylko mnie. Otóż każdą wyprawę rozpoczynam właśnie od tego szczytu. Dlaczego? Hmm… Najkrócej mówiąc – tam się zakochałam. W samych Bieszczadach naturalnie. Do tej pory mam przed oczami chwilę wyjścia z lasu. Ścieżka biegła przez łąkę najpierw delikatnie w dół, przez łąkę pełną kwiatów, potem nagle strome podejście pod szczyt, po prawej widok na dolinę, a na wprost Smerek… Na szczycie odpoczynek pod żelaznym krzyżem, obowiązkowo czekolada i można ruszać dalej – przez Przełęcz Orłowicza do Wetliny. Skoro już się tam jest, to grzechem byłoby nie wstąpić do Bazy Ludzi z Mgły. Kufel wina z kija, ogromna szafa grająca, zaraz ktoś się dosiądzie, porozmawia, zaprosi na partyjkę szachów. Idealne zakończenie skromnej wyprawy, takiej na rozgrzewkę, na pierwszy dzień, aby zapoznać się z górami i powiedzieć – halo to ja.
Bieszczady słyną z połonin. Z dwóch najbardziej znanych Wetlińskiej i Caryńskiej poleciłabym jednak Caryńską. Jest bardziej… urokliwa, spokojna, taka połoninowata. A jeśli chce się ruszać w tamte rejony to najlepiej spod Rawek, a dokładniej ze schroniska pod Rawkami. Takie klasyczne, drewniane, górskie schronisko PTTK, z panią w okienku wydającą wrzątek, z wielkim kominkiem na którym suszy się buty i z wieczorną kolejką do ciepłej wody. Kiedyś słynęło na całe Bieszczady z naleśnika giganta. Tajna receptura szefowej kuchni – ogromny placek z niewyobrażalną ilością świeżych jagód ze słodką śmietanką i cukrem pudrem. Podobno na palcach jednej ręki można policzyć śmiałków, którzy byli na siłach zjeść go samodzielne w całości! Niestety szefowa przeniosła się gdzieś w doliny i zabrała ze sobą przepis. Co prawda można gdzieś tam jeszcze na nią natrafić, ale to już nie będzie ten sam smak… Wracając do tematu. Caryńska jest idealna jako cel wypraw sam w sobie, ale jeszcze lepsza jako początek wypraw dalszych, całodniowych, na Otryt czy nawet Tarnicę. Wybierając opcję drugą można dotrzeć w kolejne niezwykłe miejsce z mojej listy – Bukowe Berdo.
Najpopularniejszy i najprostszy szlak na Tarnicę, najwyższy szczyt to czerwony przez Rozsypaniec i Halicz. Warto jednak wybrać się szlakiem niebieskim wiodącym właśnie przez Bukowe Berdo. Wędrówka sama w sobie jest niezwykła. Mimo, iż połonina, to nierzadko trzeba się wręcz przeciskać przez skałki, drzewka, krzaczki. Przyjemne urozmaicenie. A co do widoków - niezwykłe są w całych Bieszczadach, ale te z Bukowego… Ma się wrażenie, jakby wszystko co najpiękniejszego w tych górach zebrało się razem w jednym miejscu, specjalnie po to, abyś ty mógł to obejrzeć. To coś więcej niż tylko widok. To kwintesencja Bieszczadów, ich dusza. Wydaje się, jakby wystarczyło tylko wyciągnąć rękę…
Idealnym rozpoczęciem bieszczadzkiej wyprawy był Smerek, a co w takim razie z idealnym zakończeniem? Z gór niestety trzeba kiedyś zejść i powrócić na łono cywilizacji. Aby zmiana ta nie była zbyt drastyczna i szokująca proponuję w drodze powrotnej zahaczyć o Solinę. Pierwsze wrażenie prawdopodobnie do najlepszych należeć nie będzie, jako, że znana jest ona jako miejscowość typowo kurortowa, jednakże warto przełamać się i dać jej szansę. W jaki sposób? Jeśli mamy to szczęście i trafiliśmy tam w okresie letnim to przepis jest prosty. Zaopatrujemy się w arbuza, nie największego ale i nie najmniejszego z dostępnych. Następnie udajemy się na największą w Polsce zaporę wodną, gdzie we względnym spokoju spożywając nabyty owoc przyglądamy się to przechodzącym osobnikom maści wszelakiej, to rybom mieszkającym w jeziorze (a do mikrusów to one nie należą – zasługa turystów). Zabawy co nie miara. Dlaczego akurat arbuz, a nie jabłko, albo gruszka? Wystarczy spróbować, aby zapamiętać na całe życie, że solińskim arbuzom żaden nie dorówna smakiem, czy soczystością.
Przeczytaj podobne artykuły