Dolomity – pzez Czechy, Słowenię, Austrie do Włoch!
artykuł czytany
1586
razy
MOCNY POCZĄTEK
Docieramy do miasteczka San Martino di Castrozza które jest najważniejszym ośrodkiem schroniskowym w masywie Pala. Parkujemy na parkingu pod wyciągiem kabinowym Col Verde. Korzystamy z niezwykłego przywileju jakim jest bezpłatna toaleta i już następnego dnia ruszmy na szlak. Naszym celem staje się via ferrata Bolver – Lugli w wycenie 5/6 w skali trudności przewodnika Tkaczyka. Jednym słowem ferrata to ubezpieczona droga wspinaczkowa, do pokonania której wymagane jest spore obycie z górami, odporność na ekspozycje i zacięcie wspinaczkowe. Drabiny, klamry, stalowe liny są jej nieodzownym elementem tak samo jak sprzęt wspinaczkowy, który powinien posiadać każdy kto planuje taką ferrate przejść. Mam tu na myśli kask chroniący głowę przed spadającymi kamieniami, typową lonże ferrytową chroniąca przed spadnięciem w przepaść i rękawiczki rowerowe bez palców zapewniające przyczepność do liny i izolację od zimnych prętów. Wszystko po to aby wspinanie lub „pakowanie na linie” dawało nam jak najwięcej satysfakcji i przyjemności, a nie przysparzało zawrotów głowy lub paraliżującego strachu przed nadmiarem powietrza pod nogami. Pokonywanie ferrat można zaliczyć do prostej turystyki ( ferraty w wycenie 2-4) i zaawansowanej turystyki górskiej (ferraty o stopniu trudności 5 i wyżej) Naszej „żelaznej drodze” przypisano stopień 5. Czytam w przewodniku „Fascynujące trudne odcinki techniczne poprowadzone przez przepaściste miejsca i pionowe kominy. Ubezpieczenia występują z umiarem, bardzo mało sztucznych stopni (…)”Po prostu pełen luz.
Punktem wyjścia na ferratę jest stacja pośrednia dla kolejki kabinowej pod którą zaparkowaliśmy samochód. Oczywiście nie korzystamy z wyciągu i podchodzimy do niej pieszo jak na prawdziwego studenta przystało. Z e stacji pośredniej już tylko 1 h do właściwej ściany Cimon Della Pala. Zakładamy sprzęt i wspinamy się w mgłę. Trasa od samego początku poprowadzona bardzo śmiało zajmuję 3 h. Przede mną wspina się Damian co chwile informując mnie o trudniejszych stopniach. Czuje się pewnie choć padająca mżawka wzbudza we mnie niepokój. Skały stają się mokre ale buty mnie nie zawodzą i prawie w ogóle się nie ślizgam. Dookoła mgła i widoków nie ma. Może dlatego nie boję się spoglądać w dół. Od 2700 m n.p.m mżawka zamienia się w mały grad. Miejscami pojawiają się oblodzenia i jest już zdecydowanie za ślisko. Na odcinkach pionowych pakuję na linie. Palce mam przemarznięte i momentami nie mogę się utrzymać; lina wyślizguje mi się z rak. Podciągam się dynamicznie i w niewygodnej pozycji przepinam karabinek. Nie widzę towarzyszy. Pnę się w górę i przez maleńka przełęcz wychodzę na grzbiet Cima della Pala. Pod biwakiem Fiamme Gialle (3005 m) odnajduję ich. Piotrek pyta się mnie „I jak?” Ja szeroko się uśmiecham i kiwam głową, że mi się podobało. Dopiero później jednak mówię o moich lekkich zawrotach głowy podczas podnoszenia głowy do góry, które były zapewne spowodowane za małym śniadaniem i zbyt szybką pokonywaną wysokością.
Z powodu opóźnienia czasowego i niesprzyjających warunków pogodowych rezygnujemy z wejścia na Cima Della Vezzana (3129 m) i doliną Val dei Cantoni schodzimy w dół do schroniska Rosetta i pośredniej dolnej stacji kolejki. Do samochodu docieramy o 23.00 a cała wędrówka po górach tego dnia zajmuje nam 12 h. Następnego dnia zarządzamy odpoczynek
ALPEJSKIE SŁOŃCE
Kolejne dni mijają pod znakiem chmur i deszczowej pogody. I chodź prognozy różnie mówią dając nadzieje na poprawę to dopiero czwartego dnia cieszymy się na widok bezchmurnego nieba. Niestety w wyższych partiach gór leży śnieg i uniemożliwia przejście kolejnej via ferraty.
Dojeżdżamy więc samochodem do przełęczy drogowej Passo Sella (2240m), która oddziela od siebie dwa atrakcyjne masywy górskie – grupę Sella i Sassolungo oraz zapewnia połączenie między dolinami Val di Fassa i Val Gardena. Ponieważ kierunek na Sellę zamykają potężne urwiska naszym celem staje się druga grupa, ciesząca się w sezonie wakacyjnym dużym zainteresowaniem ze względu na centralne położenie i łatwy dostęp. Kiedy rozpoczynamy schodzenie z przełęczy, przed nami prosto z alpejskich łąk wyrastają imponujące ściany. Postanawiamy obejść górę naokoło, długim, mało wymagającym (jedynie 300 m przewyższenia) ale widokowym szlakiem. Trekking (bo tak dumniej brzmi) rozpoczynamy przy zajeździe RIf. Passo Sella idąc dalej na północ przed skalne miasto, powstałe w wyniku obrywu skał ze ścian Sassolungo. Mijamy za sobą fantastycznie uformowane skały wśród których wyrastają pionierskie drzewa. Za nimi rozpościera się prawdziwie alpejski krajobraz; rozległe łąki z których wyrastała masywna prawie pionowa ściana a pod nią spokojnie pasące się krowy. Wędrujemy dalej mijając schroniska, które zazwyczaj okazują się restauracjami lub pensjonatami. Pogoda cały czas dopisuje umilając nam wędrówkę ciągle zmieniającym się krajobrazem. Dopiero gdy wsiadamy do samochodu i odjeżdżamy w poszukiwaniu miejsca na rozbicie namiotu pogoda znowu się pogorsza i zaczyna padać. Prawie jednogłośnie decydujemy się zmienić kierunek podróży – jak najdalej na północ!
KIERUNEK – NIEMCY
W Niemczech odwiedzamy baśniowy zamek Neuschwanstein, który był urzeczywistnieniem fantazji Bajkowego Króla , Ludwika II Bawarskiego. Pragnął on uciec od nieprzyjaznej mu rzeczywistości , próbując zbudować tu swój własny mały świat. My z górskiego punktu widzenia mogliśmy podziwiać nie tylko ten wspaniały zamek ale również przełomem rzeki Pollak i Alpy Bawarsko – Tyrolskie.
Ostatniego dnia dojeżdżamy do Garmisch – Partenkirchen, miejscowości położonej u podnóża Alp z której przez Doliny Reintal i Hoellental można dotrzeć do najwyższego szczytu Niemiec – Zugspitze. My wybieramy szlak prowadzący przez malowniczy wąwóz Höllentalklamm pod ścianami Waxenstein. Punktem wyjściowym jest osada Hammersbachu (758 m n.p.m.) Początkowo podchodzimy przez las wzdłuż potoku o tej samej nazwie i docieramy do niewielkiej chaty, w której pobierana jest opłata za wejście do wąwozu. Kiedyś szlak ten był niedostępny i dlatego większość turystów kierowała się przez dolinę Reintal na Zugspitze. Dopiero po 50 latach od pierwszego wejścia na szczyt a więc w 1872 roku dokonano pierwszego wejścia od strony doliny Hollental przez ścieżkę zbudowaną nad wąwozem trawersującym ściany Waxenstein. Prace które umożliwiły pokonywanie turystom wąwozu dzisiejszą trasą rozpoczęto następne 30 lat później. Obecnie droga ta jest jedną z największych atrakcji turystycznych regionu. Ściany wznoszą się tutaj na wysokość 120 m a obrywy skalne, wykute tunele i wąskie półki sprawiają, że przejście przez lejącą się zewsząd wodę może dostarczyć naprawdę emocjonujących przeżyć. Przy górnym wyjściu z wąwozu zauważamy z Piotrkiem betonowe fundamenty, które są pozostałością po dawnej elektrowni. Od początku naszego stulecia zaopatrywała ona w energię znajdującą się tu kiedyś kopalnię, górniczą osadę oraz towarową kolejkę liniową. Po dwóch godzinach docieramy do schroniska Höllentalangerhütte (1381 m) skąd rozpościera się panorama na górskie szczyty w tym Zugspitze ukryty, gdzieś za mgłą. Posilamy się i suszymy kurtk,i które dosłownie przemogły nam przez kaskady wody lejące się wzdłuż wąwozu. Kierujemy się za strzałką Kreuzeckhaus i dalej z powodu przebudowy szlaku schodzimy mało ciekawymi trasami narciarskimi do samochodu.
Przeczytaj podobne artykuły